Podobnie jak wielu kibiców z niecierpliwością czekałem na premierę autobiografii Igora Sypniewskiego. Książka, w której piłkarz miał opowiedzieć o swoim życiu naznaczonym zmaganiem się z chorobą alkoholową i depresją, zapowiadała się niezwykle intrygująco. „ZaSYPAny” okazał się lekturą szczerą i mocną, choć muszę przyznać, że klasyce gatunku, czyli „Spalonemu” Andrzeja Iwana, nie dorównał.
Kiedy usłyszałem o tym, że na rynku ukażą się wspomnienia Igora Sypniewskiego, od razu na myśl przyszła mi autobiografia Andrzeja Iwana. W historii życia obu piłkarzy, mimo że są zawodnikami z dwóch różnych pokoleń, można znaleźć wiele punktów wspólnych. Obaj byli wielkimi talentami i już w młodym wieku przejawiali niemałe zdolności do gry w piłkę, obaj przez alkohol nie zrobili takich karier, jakie im wróżono, obaj wreszcie, po zawieszeniu butów na kołku, znaleźli się na samym dnie, próbując odebrać sobie życie. Wyczekując premiery książki Sypniewskiego, zastanawiałem się, czy „ZaSYPAny” dorówna wspomnieniom Iwana, które okazały się wielkim wydawniczym sukcesem i doczekały się prawie samych pozytywnych recenzji. Po zapoznaniu się z najnowszą propozycją Wydawnictwa Buchmann muszę przyznać, że autorom nie udało się przebić „Spalonego”, ale to nie oznacza oczywiście, że książka jest słaba. Wręcz przeciwnie – jest dobra, nawet bardzo, ale do miana znakomitej jednak trochę zabrakło.
Najpierw powoli…
Moja ocena „ZaSYPAnego” byłaby zresztą nieco bardziej krytyczna, gdyby nie świetna druga część książki. Zagłębiając się w pierwsze kilkadziesiąt stron, myślałem sobie: „Spodziewałem się czegoś znacznie lepszego”. Wspomnienia Igora Sypniewskiego rozkręcają się bowiem bardzo powoli. Właściwie dopiero od ósmego rozdziału, który poświęcony jest przenosinom „Sypka” do Wisły Kraków, książka nabiera tempa i zaczyna czytać się ją świetnie. Nie wiem, być może to wyłącznie moje odczucie, ale dzieciństwo Sypniewskiego na łódzkich Bałutach – pobicia, kradzieże, rozboje – pierwszy alkohol i początki futbolowej przygody, jakoś nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. W początkowych fragmentach jest jednak kilka ciekawych wątków, takich jak chociażby występ na Old Trafford (oczywiście na kacu), przepuszczanie wszystkich zarobionych pieniędzy w kasynach i barach czy przygoda z greckimi klubami – Panathinaikosem Ateny i Kavalą. Początkowo jest więc dobrze, ale wrażenie psuje trochę dziwna interpunkcja (przecinki po pytajnikach) oraz teksty, które miały być chyba żartobliwe (np. fragment z psem Grzegorza Laty), a wypadły, przynajmniej w mojej ocenie, mało śmiesznie.
Paradoksalnie najciekawiej zaczyna się robić wtedy, kiedy w życiu Igora Sypniewskiego wszystko wali się na łeb na szyję. Ten moment to przenosiny „Sypka” do Wisły Kraków, czyli drużyny, w której zupełnie nie potrafił się odnaleźć. Mając za sobą świetną rundę w zespole RKS Radomsko, zdecydował się na transfer, który, co przyznaje w książce, okazał się największym błędem jego życia. To wtedy nasiliły się problemy z alkoholem, który w Krakowie był w jednym z niewielu przyjaciół Sypniewskiego. Dość powiedzieć, że pobyt przy Reymonta okazał się dla bohatera książki traumą, która prześladowała go później w Szwecji. Rozdział „Franz, Frankowski i inni”, w którym „Sypek” opowiada o pobycie w krakowskim klubie, był dla mnie momentem przełomowym biografii – po nim do ostatniej strony lekturę czytałem już z ogromnym zainteresowaniem i nie zwracałem uwagi chociażby na drobne błędy interpunkcyjne (może po prostu już ich nie było).
Poprzeczka coraz wyżej
Długo zastanawiałem się, dlaczego drugą część „ZaSYPAnego” czytało mi się znacznie lepiej niż pierwszą. Odpowiedź znalazłem dosyć szybko – to, co opisane zostało na pierwszych stronach, już znałem. Niesforne dzieciństwo? Można przeczytać o tym w co drugiej biografii sportowca. Wychowywanie się w niebezpiecznej dzielnicy? Było. Granie na kacu? Może nie przeciwko takim drużynom jak Manchester United, ale też już o tym czytałem. Hazard? Alkohol? Wszystko było. Nie da się ukryć, że z każdą kolejną książką poprzeczka wędruje do góry. Dla kogoś, kto przeczytał biografie Andrzeja Iwana czy Wojciecha Kowalczyka, fakt, że piłkarze podczas swoich karier spożywali duże ilości alkoholu, nie będzie żadną nowością. Zmieniają się okoliczności, ale historie pozostają takie same. Pewnie dlatego druga część „ZaSYPAnego”, w której autor opowiada o ostatnich latach swojej kariery i następstwach nałogów, zrobiła na mnie dużo większe wrażenie.
Tego bowiem, co Igor Sypniewski przeżył od momentu przenosin do Krakowa, próżno szukać w innych wspomnieniach sportowców. Do choroby alkoholowej doszła depresja, która w Szwecji przerodziła się w manię prześladowczą. „Sypek” unikał kontaktów z rodakami do tego stopnia, że kiedy po jego świetnych występach w Halmstads przyjechał zobaczyć go w akcji asystent selekcjonera Edward Klejndinst, piłkarz udał kontuzję, żeby jak najszybciej zejść z boiska. Innym razem, kiedy zobaczył pod domem podejrzany samochód i był przekonany, że usłyszał polską mowę, targnął się na swoje życie… Niesamowite, mocne rzeczy, o których Sypniewski pisze wprost w swojej książce, czyniąc z niej niezwykle szczerą opowieść. To przeraża, podobnie jak dokładnie opisany proces sądowy i półtoraroczny pobyt w więzieniu, ale też, powiedzmy sobie szczerze, wciąga. Mocne fragmenty znajdujące się na ostatnich stronach, połączone z wywiadami z ojcem piłkarza i jego ulubionym trenerem Jonasem Thernem, sprawiają, że książka zdecydowanie zwiększa swoją wartość. Staje się do bólu szczerą lekturą, będąca przestrogą dla każdego czytelnika.
Do „Spalonego” trochę zabrakło
Okładka „ZaSYPAnego” słusznie przywodzi na myśl książkę Andrzeja Iwana. Wydawnictwo Buchmann postanowiło stworzyć serię piłkarskich biografii, dlatego nie sposób uciec od ich porównań. Na wstępie recenzji napisałem, że autobiografia Sypniewskiego nie dorównała „Spalonemu” i myślę, że nie będę w tej ocenie osamotniony. Wydaje mi się, że największy wpływ na ten fakt miała osoba współautora wspomnień. Iwanowi w pisaniu książki pomagał Krzysztof Stanowski i co by nie mówić o twórcy serwisu Weszło.com, trzeba uczciwie przyznać, że w tej roli odnajduje się znakomicie. Wcześniej pracował wraz z Wojciechem Kowalczykiem nad pozycją „Kowal. Prawdziwa historia”, a już po wydaniu „Spalonego” wraz z Grzegorzem Szamotulskim stworzył książkę zatytułowaną „Szamo”. Wszystkie trzy okazały się bestsellerami, choć dziennikarz najbardziej zadowolony jest ze wspomnień Iwana. Słusznie, bo to chyba jedna z najlepszych polskich biografii sportowych, więc twórcy „ZaSYPAnego” stanęli przed bardzo trudnym zadaniem.
Być może zabrakło im właśnie „tego czegoś”, co ma Stanowski i dlatego nie udało im się przebić wspomnień Iwana. „Spalony” był zdecydowanie bardziej wyważony – smutny, przerażający, dramatyczny, ale też w wielu fragmentach, przede wszystkim dzięki świetnym dialogom, zabawny. Był także kopalnią anegdot na temat polskiej piłki lat 70. i 80. Tego w „ZaSYPAnym” trochę mi zabrakło. Wydaje mi się, że gdyby „podkręcić” niektóre fragmenty, zapisać je w formie dialogów, które zostają potem czytelnikowi w głowie, książkę czytałoby się jeszcze lepiej. Być może jednak autorom nie chodziło wcale o to, żeby rozbawić czytelnika. Współautorzy wspomnień Sypniewskiego – Żelisław Żyżyński i Paweł Hochstim – mają za to inny atut. Jako łodzianie dobrze znają „Sypka”, dzięki czemu ten mógł się przed nimi w pełni otworzyć. Autentyczność jest duża zaletą „ZaSYPAnego”, gdyż czytając książkę, ma się wrażenie, że historię rzeczywiście opowiada nam piłkarz. Za to duży plus, podobnie jak za zdjęcia pierwszych stron gazet z Sypniewskim w roli głównej, które znalazły się na końcu każdego rozdziału. Świetny i przede wszystkim oryginalny pomysł.
Przestroga
Podsumowując, muszę przyznać, że „ZaSYPAny” to bardzo ciekawa biografia piłkarza o wielkim, ale zmarnowanym talencie. Nie mam wątpliwości, że wspomnienia Igora Sypniewskiego wśród kibiców cieszyć się będą dużą popularnością, bo już sama historia tego zawodnika jest niesamowicie skomplikowana i trudna, a co za tym idzie – intrygująca. Myślę zresztą, że książka ma uniwersalny charakter i zainteresuje także ludzi niekoniecznie pasjonujących się futbolem. Nie wiem, co było głównym celem „Sypka” i co popchnęło go do tego, żeby spisać swoje wspomnienia, ale wydaje mi się, że jednym z powodów była chęć ostrzeżenia innych. „Dziś czuję się czasami, jakby już żywcem zasypano mnie w grobie. Cześć, nazywam się Igor, mam 40 lat i jestem alkoholikiem”. Niczego więcej nie trzeba chyba dodawać…