Po przeczytaniu drugiej odsłony „Był sobie piłkarz” absolutnie nie mam poczucia straconego czasu, ale nie mam również poczucia, że jest to książka, która z adnotacją „must read” powinna znaleźć się na półce każdego fana piłki nożnej.
Mam natomiast wrażenie, że seria jest spełnieniem ambicji autora i nie ma na celu dotarcia to szerokiego grona odbiorców, ale raczej do „hardkorowego” fana, który pasjonuje się polskim futbolem. Jeśli jest inaczej, to ktoś tu mocno przeszacował.
Podtytuł mówi o „niezwykłych historiach zawodników nie tylko z pierwszych stron gazet”. Owszem, w książce mowa nie tylko o wielkich gwiazdach swoich czasów, ale również o postaciach zapomnianych. Obok historii Roberta Gadochy, Kazimierza Górskiego, Jacka Gocha czy Zygfryda Szołtysika, autor „odkurza” postacie, które odcisnęły piętno na polskim futbolu, ale przeciętny kibic niekoniecznie o nich pamięta – Sybis, Grębocki, Topolski, Dziuba, Szewczyk, to tylko niektóre z nich. Dostajemy też opowieść choćby o Hubercie Gadzie, gwieździe Świętochłowic lat 30-tych, który utonął mając ledwie 25 lat. Eksperci uważają, że mógł podobnie jak Ernest Wilimowski trafić do niemieckiej kadry.
Jednak nie wszystkie historie zawarte w książce są „niezwykłe”. Niektóre są zupełnie typowe, inne nieco naciągane, a jeszcze inne opowiedziane w tonie „w klubie mnie chcieli, ale coś poszło nie tak”, „dobrze zapowiadającą się karierę przerwała kontuzja”, czyli coś, co słyszeliśmy już dziesiątki razy. Czasem można odnieść wrażenie, że autor koniecznie chciał wspomnieć o którymś piłkarzu, ale niekoniecznie miał pomysł jak to zrobić. Niektóre historie wyglądają jak dodane na siłę i nie niosą za sobą szczególnej wartości. Generalnie po lekturze książki można by odnieść wrażenie, że byliśmy europejską Brazylią, gdzie talenty rodziły się na każdym kroku, a gdyby nie komunizm polscy piłkarze zalaliby największe kluby w najlepszych ligach. Istotnie, podaż wysokiej klasy piłkarzy była w Polsce znacznie większa niż dzisiaj, jednak warto zachować jakiś umiar w recenzowaniu rzeczywistości.
Mocną stroną książki jest zwięzłość narracji i przystępny język. Inną zaletą jest fakt, iż bardzo dobrze oddaje klimat drugiej połowy XX wieku. PRL-owska beznadzieja, układy, fikcja etatów w kopalniach, wojsku czy milicji, ściąganie zawodników przez wojskowe kluby pod pretekstem wezwania do odbycia służby, marzenia o zachodzie i przepaść cywilizacyjna, jakiej doświadczali piłkarze, którym poszczęściło się i na zachód w końcu trafili. Czy wyobrażacie sobie sytuację, w której czołowy zawodnik Ekstraklasy wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych grać tam w piłkę halową? Że piłkarze woleli grać w na poły amatorskich klubach w Australii, niż kontynuować karierę w Polsce? Że kadra olimpijska ma lepsze warunki niż seniorska reprezentacja Polski? Wtedy było to na porządku dziennym. Dzisiaj trudno nam to sobie wyobrazić.
Reasumując, „Był sobie piłkarz” to pozycja, która bez nadęcia opisuje historię polskiego futbolu i postacie bardziej lub mniej dla niego zasłużone. Nie nudzi, czyta się ją szybko, ale nie zawsze wciąga. Jako fanatyk polskiej piłki czytałem ją w znacznej mierze z zainteresowaniem, bo oczekiwałem nowego spojrzenia na kwestie, które w wielu przypadkach już znałem – jak choćby afera z Robertem Gadochą, który miał nie podzielić się z kolegami pieniędzmi za pokonanie Włochów na mundialu w 1974 roku – ale nie zawsze takie spojrzenie odnajdywałem. Mam świadomość, że w zalewie pozycji traktujących o bardziej współczesnych czasach i biografiach niedawnych herosów, książka Antoniego Bugajskiego nie zawita pod strzechy i będzie wspominana raczej jako chwilowa ciekawostka.
Jednak jeśli już sięgniesz po nią, drogi kibicu, to spędzisz czas dość miło, a i dowiesz się, „jak to drzewiej bywało”.