Ronald Reng: Byłem zanurzony na dziesięć miesięcy w życiu przyjaciela, który właśnie się zabił

Miro. Oficjalna biografia Miroslava Klose

Ronald Reng: Byłem zanurzony na dziesięć miesięcy w życiu przyjaciela, który właśnie się zabił

Krzysiek Baranowski

Ronald Reng (z prawej) z Miroslavem Klose / źródło: archiwum prywatne Ronalda Renga

Są tacy autorzy na rynku literatury sportowej, którzy są gwarantem jakości. Gdy widzisz ich nazwisko na okładce wiesz od razu, że to musi być ciekawa opowieść. Jednym z nich jest Ronald Reng – autor bestsellerowych książek o Robercie Enke, Miroslavie Klose, czy opowieści o Bundeslidze z perspektywy Heinza Höhera. Właśnie dlatego odpowiedział na kilka moich pytań.

Krzysiek Baranowski, Sportowa Książka Roku: Zanim przejdziemy do sedna, chciałem zapytać Cię o to, co mi powiedziałeś, gdy poprosiłem o wywiad. Faktycznie w Niemczech nie macie żadnej strony internetowej, żadnego medium poświęconego książkom sportowym?

Ronald Reng: Cóż, jest taki profil na Facebooku – „Sportbuch”. Ale prowadzony jest w języku holenderskim i nie jest zbyt popularny.

– Bardzo niepopularny?

– Ma pięciu obserwujących…

– To niebywałe. Wasz rynek, rynek niemiecki, jest jednym z najlepiej rozwiniętych pod kątem literatury sportowej w Europie.

–  To prawda. Tylko tej zimy wśród dwudziestu najlepiej sprzedających się tytułów gatunku non-fiction w Niemczech znalazły się trzy książki sportowe. Mowa o biografii Dirka Nowitzkiego (ma dość pomysłową konstrukcję i czynione są starania, aby wyszła w Polsce – przyp. red.), autobiografia prezesa BVB Hansa-Joachima Watzke i moja biografia Miroslava Klose. One potwierdzają ten trend rozwojowy. Wysokiej jakości publikacje, jak autobiografia Zlatana Ibrahimovicia sprzedają się w ponad 50. tysiącach egzemplarzy.

– U nas takie nakłady zarezerwowane są wyłącznie dla największych, nielicznych hitów.

– Prawdę powiedziawszy, to właśnie książki sportowe są fenomenem niemieckiej literatury w ostatniej dekadzie. Do roku 2000-2005 na półkach w księgarniach nie było ich prawie wcale. Pamiętam, gdy podziwiałem w latach 90. w Londynie anglosaską szkołę pisania o sporcie. Przeczytałem wtedy biografię Muhammada Alego autorstwa Davida Remnicka i pomyślałem sobie: „Pewnego dnia chcę napisać taką książkę”. To była dla mnie nowość, że książka o sporcie może być ekscytująca, mieć intensywną akcję i świetnie opowiadać jakąś historię nie tyle sportową, co danego społeczeństwa.

– Dobrze, przejdźmy zatem do rzeczy. Twoja książka o Robercie Enke – „Życie wypuszczone z rąk” – została przez nas wybrana Sportową Książką Roku 2015 w Polsce.

– Tak, dostałem nawet trofeum, jak piłkarz wygrywający turniej. To było bardzo miłe z Waszej strony.

– Zakładam jednak, że nie chciałbyś jej napisać. Nie w takiej formie opowieści. Tragicznej formie. To było dla Ciebie trudne?

– Z pewnością dałbym dużo, aby zmienić zakończenie tej książki, zakończenie życia Roberta. Ale z drugiej strony, jestem bardzo wdzięczny, że mogłem ją napisać. Ponieważ przeprowadzając wszystkie badania, rozmawiając z wszystkimi bliskimi mu ludźmi, dowiedziałem się i zrozumiałem, co się z nim stało, dlaczego jego choroba, depresja go zabiły. Z drugiej strony byłem zanurzony na dziesięć miesięcy w życiu przyjaciela, który właśnie się zabił; przez dziesięć miesięcy nie miałem nic innego poza Robertem i faktem, że już go tu nie ma. To wtedy bardzo mnie rozzłościło.

– Cały czas twierdzę, mimo upływu lat, że to jedna z najlepszych książek sportowych, jaka się u nas pojawiła w ostatnim czasie. Bo to nie jest książka stricte sportowa. Nie tylko o sporcie, jest wielowymiarowa. Po jej publikacji kontaktowali się z Tobą inni sportowcy z takimi samymi problemami?

– Nie tylko sportowcy, również ludzie z innych środowisk cierpiący na depresję. Wygląda na to, że wielu znalazło pewną ulgę w tym, że nie tylko oni cierpieli Że nawet bramkarz numer jeden w Niemczech był bezradny wobec tej choroby. Do dzisiaj pracuję charytatywnie w fundacji Roberta walczącej z takimi problemami. Prowadzę wykłady w akademiach piłkarskich klubów Bundesligi.

– To Twoja nowa misja.

– Wydaje mi się, że to obowiązek, jaki nałożyła na mnie śmierć Roberta: idź tam i wyjaśnij światu depresję. Pomóż zwalczyć tę chorobę.

– Jesteś aktywnym autorem i ciągle tworzysz. Pytanie, czy uda Ci się napisać w życiu coś ważniejszego, niż ta książka?

– Nie. I to czasami dziwne uczucie. Zdajesz sobie sprawę, że nie ma znaczenia, co napiszesz w przyszłości. Ludzie zapamiętali mnie jako autora tej biografii, jako autora książki o Enke i tak mnie będą definiować.

– Inny z bohaterów Twoich publikacji – Heinz Höher – również odnalazł Cię w związku z depresją, prawda?

– Tak, przeczytał „Życie wypuszczone z rąk” i chciał się ze mną spotkać. Z jednego powodu – po przeczytaniu historii Roberta obawiał się, że jedna osoba blisko niego może również cierpieć na tę chorobę.

– I tak powstała książka o Bundeslidze.

– W pewnym sensie tak. Godzinami rozmawiałem z Heinzem i słuchając jego historii życia, pomyślałem: ma tak bogatą i szaloną przeszłość do opowiedzenia – należy to przedstawić światu. Ale wtedy był postacią zapomnianą, niegdyś świetnym menedżerem Bundesligi, którego kariera dawno się zakończyła. Nikt nie kupiłby biografii na jego temat. Wpadłem więc na ten pomysł: co jeśli opowiedziałbym historię Bundesligi, ostatnich 50 lat niemieckiego futbolu, opowiadając historię jednego człowieka, który zawsze tam był? W literaturze amerykańskiej jest to powszechne: opowiadanie historii z góry, oczami zwykłych ludzi.

– Można więc powiedzieć, że „odkurzyłeś” go szerokiej publiczności. A on tego potrzebował…

– Był to miły efekt uboczny tej publikacji: Heinz Höher znów ożył, oczarowany uwagą jaką dała mu ta książka. Więc i on sam żył ponownie.

– Tak więc do tej pory główni bohaterowie Twoich książek odnajdywali Cię sami. Tak samo było z Miroslavem Klose?

– Nie i jestem dumny z faktu, że po tym, jak zapytałem Miroslava, czy byłby zainteresowany moją pomocą przy napisaniu jego biografii zgodził się. Powiedział, że sam nie czytał wielu książek, ale to jeszcze bardziej zwiększyło jego zainteresowanie tym projektem.

– Klose ma bardzo negatywny wizerunek w Polsce. Zarzuca mu się wyparcie ojczyzny i to, że nie lubi kraju swojego pochodzenia. Twoja książka to dementuje.

– To złe słowo – niczego nie dementuje. Po prostu pokazuje fakty. Miroslav bardzo lubi wspomnienia z wakacji w Polsce, zbieranie agrestu i robienie marmolady w ogrodzie swojej babci. Nawet gdy był już dorosły, celowo podróżował do Polski na wakacje, ponieważ dla niego jest to kraj wielu ciepłych i serdecznych ludzi, których zna. Ma polską żonę i mówi po polsku do swoich dzieci. Nazywa siebie „Niemcem z polskimi korzeniami”. Pokaż mi jeden dowód, że „nie lubi Polski”. Nie możesz tego zrobić, ponieważ nie ma ani jednego. Miroslav bardzo szanuje Polskę. To, jak ten jego absurdalny wizerunek został stworzony w Polsce, jest interesującym przykładem siły obrazów medialnych w XXI wieku.

– No właśnie, jego ojciec Józef tak naprawdę nie chciał opuszczać Polski. To był impuls.

– Jego rodzice byli w Polsce w takiej samej sytuacji, jak tysiące innych ludzi podczas zmierzchu reżimu komunistycznego, kiedy gospodarka naprawdę się załamała. Matka Miroslava była zrozpaczona, nie chciała opuszczać ojczyzny. Ale ojciec Miroslava jest człowiekiem o surowej woli. Kiedy podjął decyzję, że rodzina nie ma przyszłości w umierającej gospodarce, był absolutnie zdeterminowany, by znaleźć lepsze życie gdzie indziej.

– Zaskakujący był dla mnie fakt kultu własnego ciała u Klose. Coś, co teraz zarezerwowane jest dla zachwytów nad Cristiano Ronaldo, która znać ma i dbać o każdy, najmniejszy mięsień własnego ciała. Kimś takim dużo wcześniej był właśnie Miro, który nieraz wiedzą o swojej muskulaturze przewyższał czasami swojego świetnego fizjoterapeutę, Klausa Edera. Oczywiście celowo przesadzam.

– Tak, to było dla mnie niezwykle fascynujące – dowiedzieć się o Miroslavie Klose coś, czego nikt dotąd nie wiedział. O jego wewnętrznej sile i determinacji, ukrytych zainteresowaniach, jak jego głęboka fascynacja anatomią ludzkiego ciała. Za każdym razem, gdy rozmawialiśmy o kontuzji, której doznał podczas kariery piłkarskiej, bardzo się angażował, by wyjaśnić mi szczegóły.

– Kończąc powoli, czego możemy spodziewać się po kolejnej książce Ronalda Renga?

– Od ośmiu lat obserwuję trójkę chłopaków z jednej akademii piłkarskiej, którzy marzyli o zostaniu zawodowymi sportowcami. Teraz mają po 21 lat. Można zobaczyć, jak życie zweryfikowało ich marzenia, więc przypuszczam, że pochylę się nad tym temat w przeciągu kilku najbliższych lat. Ale mógłbym też porozmawiać z moim znajomym – Kostą Runjaiciem – który obecnie trenuje Pogoń Szczecin. Wtedy byłby powód do opublikowania książki również w Polsce.

– I tym optymistycznym akcentem dziękuję za tę rozmowę.