Powrót do przeszłości z Carterem

Piotr Grabowski

Marty McFly i szalony naukowiec dr Emmett Brown podróżowali w czasie w hitowej trylogii lat 80-tych. Tomasz Gawędzki ze swoją książką “Vince Carter. Half-Man, Half-Amazing” zapewnił powrót do koszykarskiej przeszłości wszystkim fanom urodzonym właśnie w latach 80-tych.

Dlaczego autor mieszkający w Polsce decyduje się na napisanie książki, której głównym bohaterem ma być akurat Vince Carter? Gdyby przecież wymienić najlepszych czy najbardziej utytułowanych koszykarzy ostatnich ponad dwudziestu lat to trzeba byłoby wspomnieć nazwiska takich tuzów jak Shaquille O’Neal, Kobe Bryant, Tim Duncan, LeBron James, Stephen Curry. Każdy był z nich mistrzem NBA. Ba, był mistrzem więcej niż trzy razy! Przy nich pan “ Canada” daleko nie zaleciał – nigdy nie zdobył mistrzostwa, nigdy nie zagrał nawet w Finałach NBA. Jose Mourinho mówił kiedyś prześmiewczo o trenerze Zdenku Zemanie, że musi sprawdzić w Google co on wygrał jako trener. Nie tylko jednak gablota z trofeami tworzy przyciągające historie i Vince Carter jest tego dobrym przykładem.

Po kolei. Vince Carter w 2000 roku był jednym z najpopularniejszych koszykarzy wśród fanów w Polsce, na całym świecie i jednym z najpopularniejszych amerykańskich sportowców w ogóle. Pamiętne akrobacje nad koszami w czasie Slam Dunk Contest 2000 uznawane są powszechnie za najlepsze w historii konkursów wsadów (warto zobaczyć na YouTube i najlepiej w trakcie oglądania siedzieć mocno na krześle). Kultowy już wsad nad mierzącym 218 cm wzrostu Frederickiem Weisem w Sydney jest najpopularniejszą koszykarską sekwencją na igrzyskach olimpijskich ostatnich 30 lat poza występami Dream Teamu w Barcelonie. Warto też wspomnieć z polskiej perspektywy, że to właśnie zawodnik Toronto Raptors zdobił okładkę ostatniego numeru “starego” Magic Basketball w lutym 2000 roku. Niespełna dwa lata wcześniej został wybrany w drafcie NBA, który odbywał się zaledwie 10 dni po pamiętnym rzucie Michaela Jordana na zwycięstwo z Utah Jazz będącym finałowym aktem “ostatniego tańca” Chicago Bulls. Ostatni mecz w NBA Vince zagrał za to w innym symbolicznym momencie, w marcu 2020 roku dzień przed przerwaniem rozgrywek na kilka miesięcy z powodu koronawirusa. To pokazuje jak spory potencjał na ciekawe historie kilku dekad drzemie przy tym koszykarzu.

Trzeba jedną rzecz od razu wyjaśnić. Tomasz Gawędzki to nie jest wiedzący wszystko o wszystkich w zakulisowym świecie NBA Adrian Wojnarowski. Z takim nastawieniem powinno przystępować się do czytania książki. Bez dostępu do samego zawodnika, jego rodziny, trenerów, kolegów z kolejnych drużyn tworzenie biografii z odległej Polski wydawałoby się przecież karkołomnym pomysłem. Half-Man, Half-Amazing to nie jest jednak biografia i to jest dobry wybór i rozsądna decyzja. Oczywiście nie brakuje charakterystycznych dla biografii elementów opisów wszystkich najważniejszych momentów kariery: trenowanie w młodości, granie na uczelni w NCCA, igrzyska olimpijskie, ponad 20 lat grania w NBA. To jest historia, której bohaterem jest Vince Carter, ale autor w kolejnych rozdziałach pozwala sobie na wprowadzenie sporej liczby osobistych dygresji. Stanowią one istotną, w zasadzie główną cechę charakterystyczną książki.

W tych swoistych przystankach historii Gawędzki przenosi czytelnika do roku 1999 lub 2000. Betonowe boiska pełne młodych ludzi z piłkami do kosza, bieganie w śniegu z rana do kiosku po świeży numer Magic Basketball lub Pro Basket, ekspresowe sprawdzanie wyników w kafejce internetowej (ekspresowe, bo miejsce w kafejce wykupione tylko na chwilę), oglądanie meczów na pamiętnej niemieckiej stacji DSF – klimat tamtych czasów bardzo wiernie i zgodnie ze stanem faktycznym został oddany w książce. Sporo osób może nagle przypomnieć siebie samych w tamtych latach.

Zasadniczo książkę można podzielić na dwie części: pierwszą z wyczuwalną nostalgią za czasami młodości autora, która przypadała na występy w Toronto Raptors i częściowo w New Jersey Nets. W tej części czytelnik może przenieść się w czasie i razem z autorem delektować się przeszłością w najlepszym wydaniu, gdzie liczyło się niewiele więcej niż oglądanie koszykówki i granie całymi dniami na boisku. Druga część stanowi już bardziej tradycyjny i na chłodno opis kolejnych zdarzeń w karierze Cartera. Jest to słabsza część książki, z drugiej strony zadania nie ułatwiał sam zawodnik. Kariera od 2010 roku to już schodzenie z pierwszego planu, częstsze zmiany drużyn, bycie bardziej zadaniowcem, weteranem i mentorem niż fruwającym nad obręczą prawie nadczłowiekiem, którego się pamięta z przełomu wieków.

Na pewno widać, że autor włożył dużo pracy w przygotowanie się do napisania swojego dzieła, zrobił spory research, przewertował najdalsze zakamarki YouTube oraz ESPN, wytarł kurz z kaset VHS i obejrzał sporą liczbę meczów z dalekiej już przeszłości. W tym miejscu trzeba postawić jednak największy zarzut tej książce. Zdecydowanie za dużo jest opisów poszczególnych spotkań przypominających sztampowe relacje prasowe, praktycznie nic do książki nie wnoszą informacje o liczbie zdobytych punktach w pierwszej kwarcie, spojrzeniu w przerwie lub kolejnym celnym rzucie za trzy. Przykładem na to może być opisanie w jednym z rozdziałów każdego z meczów serii play-off Toronto Raptors – Philadelphia 76ers w 2001 roku. Stanowi to oczywiście jeden z istotniejszych momentów kariery Cartera, ale przez tak rozbudowane opisy traci na tym dynamika książki.

To też szerszy problem sportowych biografii i ogólnie książek sportowych. Niekoniecznie dobra książka musi zaczynać się od 350 stron. Według mnie przy książce Gawędzkiego ograniczenie lub usunięcie części opisów meczów i zejście z 396 stron do być może około 280 wyszłoby jej tylko na plus. W muzyce grupa Slayer nagrała płytę Reign in Blood, która trwała zaledwie 35 minut i nie przeszkodziło to w nazywaniu jej do dziś jednej z najlepszych płyt w historii thrash metalu. Nie zawszy obszerna ilość musi oznaczać jeszcze większą jakość.

Half-Man, Half-Amazing nie spodoba się pewnie wszystkim. Rozczarowani będą czytelnicy oczekujący ekskluzywnych i unikalnych treści. Tomasz Gawędzki prochu nie wymyślił, ale jego książka to i tak finalnie całkiem przyjemne kompendium wiedzy o Carterze w jednym miejscu w pakiecie z dodatkiem sentymentalnego powrotu do innego świata dla obecnych 35-40 latków. Świata bez social mediów, które stanowiłyby dziś doskonałą platformę dla “Air Canady” na zostanie jeszcze większą globalną gwiazdą popkultury.