Jest dziennikarzem „Gazety Wrocławskiej” i choć na co dzień nie pisze w niej o sporcie, jakiś czas temu postanowił stworzyć biografię jednego z najlepszych polskich koszykarzy – Adama Wójcika. Owoc jego pracy, czyli książka „Adam Wójcik. Rzut bardzo osobisty” ukazał się na rynku 11 września 2013 roku. Pozycja wydana przez Sine Qua Non to kompleksowa biografia, z której czytelnik o opisywanym bohaterze dowie się właściwie wszystkiego.
– Siadając do pisania biografii zakładał Pan, że powstanie obszerne dzieło liczące blisko 400 stron?
Nie miałem pojęcia, jaka będzie objętość biografii Adama, trochę się nawet przestraszyłem tej objętości. Moim założeniem było stworzenie prawdziwej, ciekawej opowieści o wielkim – dosłownie i w przenośni – sportowcu. Reportażu, który zainteresuje, a może nawet spodoba się czytelnikom. Objętość nie ma znaczenia, treść ma – ważne, żeby nie zanudzić czytelnika. Mam nadzieję, że to się udało.
– Kiedy w ogóle zrodził się pomysł na to, żeby taką biografię napisać?
Kilka lat temu. Lubię koszykówkę, w ogóle jestem kibicem sportowym, zawsze byłem – trochę tajnym, prywatnym, bo jako dziennikarz rzadko pisałem o sporcie, choć zdarzało się. Kibicowałem drużynie Śląska Wrocław w latach jej największej świetności – czyli 1997-2001. To nie było zresztą oryginalne, wszyscy we Wrocławiu kibicowali, to było coś na kształt lokalnej małyszomani. Z tym, że u nas największymi bohaterami masowej wyobraźni byli Maciek Zieliński i Adam Wójcik. Przeprowadziłem z nim kilka wywiadów, trochę się zakolegowaliśmy, zacząłem śledzić jego losy i w pewnym momencie pomyślałem, że warto je opisać. Od czasu do czasu mu o tym wspominałem, zawsze się śmiał, pewnie myślał, że żartuję. Poważniej zaczęliśmy rozmawiać w ostatnich dniach sierpnia 2009 roku, gdy tuż przed Mistrzostwami Europy, codziennie około 8 rano spotykaliśmy się na salach centrum rehabilitacji Andrzeja Czamary. Ja przychodziłem tam z mamą, Adam z… łydką, która nie chciała z nim grać. Było zabawnie, bo przychodził też Mariusz Wlazły ze swoimi skurczami i… Władysław Frasyniuk z kolanem. I tak sobie gadaliśmy o życiu, sporcie i polityce przy tych prądach, masażach i krioterapiach. A wieczorem chodziliśmy na mecze – niestety Adam, jako kapitan, pomagał kolegom z ławki rezerwowych. Po kilku latach, i kolejnym wielkim come backu Adama w grudniu 2011 stwierdziliśmy – dobra, dość gadania, bierzemy się do roboty. To znaczy ja do pisania, a on do rzucania 10 000 punktów – żeby zapewnić naszej książce dobrą puentę.
– Wielu dziennikarzy pomaga sportowcom spisywać wspomnienia, które później ukazują się jako autobiografia. W przypadku Adama Wójcika tak jednak nie było. Dlaczego?
Ja nie przepadam za tego typu autobiografiami. Często wbrew pozorom są nieszczere, wybiórcze, nie zawsze oddają styl myślenia bohaterów. A przez biografie, zwłaszcza w formie reportażu, można opowiedzieć więcej, prawdziwiej, spojrzeć na taka postać oczami innych ludzi, przyjaciół, bliskich, w tym przypadku trenerów, kolegów z parkietów, dziennikarzy. Jestem reporterem ciekawym życia, ludzi, historii – to dla mnie była interesująca praca i kolejna zawodowa przygoda.
– Jak wyglądało wymyślanie konceptu książki – przedstawienia życia Adama Wójcika za pomocą wielu retrospekcji i w formie meczu. Starał się Pan podpatrzeć coś w biografiach innych autorów, zaczerpnąć stamtąd jakieś pomysły?
Czytałem i przeglądałem bardzo wiele biografii, nie tylko sportowców. Ale postanowiłem zaryzykować i wymyślić coś innego, zupełnie własnego, mam nadzieję oryginalnego. Długo myślałem nad formą, prostą, niewydumaną, ale intrygującą. Taką, która pasowałaby do opowieści o Adamie Wójciku. No i wymyśliłem mecz. A retrospekcje i inne „sztuczki” reporterskie i zabawy z formą? Chciałem, by to była chronologiczna opowieść, ale uznałem, że książka w formie urodził się i umarł… pardon, i skończył karierę, mogłaby trochę znudzić czytelnika. Chciałem, by to była dynamiczna opowieść, dziejąca się tu i teraz, a potem wracająca do powiedzmy… 1970 roku i szpitala w Oławie, a następnie przenosząca się na mecz Peristeri z Barceloną. Wiem, wiem, u mnie Adam rzuca te 10 tysięcy punktów już pewnie na jakiejś 16 stronie książki, ale cóż… reportaż rządzi się innymi prawami. Martwiłem się tylko trochę, czy czytelnicy się nie pogubią, ale zrobiłem wszystko, by szybko złapali konwencję i płynęli razem z Adamem przez jego życie i karierę.
– Jak długo pracował Pan nad książką?
Półtora roku, z dwoma kilkumiesięcznymi przerwami, gdyż miałem poważne problemy rodzinne. W sumie uzbierałby się rok pracy z różną intensywnością, choć przydałoby się jeszcze z pół roku na jej dopracowanie, ale nie było już zmiłuj. Ostatnie dwa miesiące pracowałem nocami i w każdej wolnej chwili – założyliśmy z wydawcą, że książka ukaże się przed Mistrzostwami Europy w koszykówce. I się ukazała. Sam nie wiem, jakim cudem.
– Pisze Pan we wstępie, że, siadając do pisania, nie orientował się zbyt dobrze w terminologii koszykarskiej i zasadach tego sportu. Nie było obaw, że może odbić się to na poziomie książki?
Trochę się jednak orientowałem, a reguły gry znam chyba całkiem nieźle. Chodziło bardziej o to, że nie jestem jakimś super specjalistą od pivotów, alley oopów i tym podobnych pick and rolli. Jakieś obawy były – że pomylę na przykład silnego skrzydłowego ze „słabym centrem”. Ale myślę, że czytelnicy dość szybko zorientowali się, że to nie będzie to podręcznik dla trenerów, tylko biografia, reportaż, czyli opowieść o życiu. A jeśli o życiu, to i o baskecie, bo przecież Adam zawsze podkreślał, że „moje życie to koszykówka”.
– Przy pisaniu książki pomagał Paweł Kucharski z „Gazety Wrocławskiej”. Były inne osoby, które udzieliły wsparcia podczas pracy nad biografią?
Przy pracy nad książką – z wyjątkiem mojego bohatera, jego żony Krystyny czy bliskich, co było naturalne – pomagał mi tylko Paweł, dziennikarz sportowy, specjalista od kosza. Bardzo mi pomógł praktycznie na wszystkich etapach zbierania materiałów i pisania. Chodziliśmy razem na mecze Adama przez ostatni sezon, przeprowadziliśmy wspólnie kilka wywiadów, napisaliśmy razem fragmenty ostatnich rozdziałów, kiedy miałem wątpliwości zadawałem mu mnóstwo pytań – właśnie tych specjalistycznych. To w większości on opracował rozdział, który ostatecznie nie wszedł do książki, bo był…. gigantyczny. „Wójcik wypunktowany” to szczegółowe zestawienie (z datą, miejscem, rodzajem rozgrywek itd.) i zsumowanie absolutnie wszystkich meczów i punktów Adama. Jest – jako dodatek do książki – na stronie wydawnictwa SQN, prawdopodobnie wejdzie do e-booka.
– W książce znajduje się kilka dygresyjnych rozdziałów zatytułowanych „Time Out”. Pisze tam Pan o wielu ciekawostkach związanych z życiem Adama Wójcika, jak chociażby o jego filmowej przygodzie. Te części miały stanowić dla czytelnika przyjemny przerywnik głównej narracji, stanowić swoisty „oddech” w czytaniu?
Tak, tak, choć w trakcie meczu time-out nie zawsze są przyjemne do zawodników, choć dla kibiców i owszem, bo pojawiają się cheerleaderki. Powiem po cichu, że to troszkę takie autorskie puszczenie oka do czytelnika, bo tak naprawdę te time outy to równie ważna część książki. Tam są przecież opisane kapitalne historie, czasem zabawne, czasem wzruszające lub dramatyczne – samo życie. To czasem takie reportaże w reportażu, jak część filmowa czy opowieść o fanach, a zwłaszcza fankach, które rzucały się pod autobus z Adamem.
– W biografii opisuje Pan nie tylko życie Adama Wójcika, ale też przedstawia Pan szersze tło polskiej koszykówki lat 80., 90. i początku XXI w., przytaczając wiele anegdot. To Pana zdaniem temat, który wart jest jeszcze szerszego opracowania?
Szczerze mówiąc nie wiem, trzeba by spytać kibiców. Ale mam nadzieję, że opisy niecodziennych sytuacji z udziałem Adama – na przykład strata palca przez Tomasza Jankowskiego, awantury na meczach z Anwilem, tournee reprezentacji PRL-u po Stanach Zjednoczonych i zdjęcie z kartonowym Jordanem i wiele innych spodobają się czytelnikom tej opowieści.
– Wspomina Pan w książce, że nie udało się dotrzeć do niektórych protokołów meczów z udziałem Wójcika. Jak duża była skala tego problemu? Dotyczyło to tylko pierwszych lat gry tego koszykarza w reprezentacji?
Tak, lat 80 i 90. – bardzo mnie to zdziwiło i zasmuciło. Wiele z tych materiałów, historycznych przecież i bezcennych, bezpowrotnie zaginęło. Szukaliśmy meczów i punktów Adama dosłownie na całym świecie. Niestety, gdzie indziej nie jest lepiej.
– Książka „Adam Wójcik. Rzut bardzo osobisty” ukazała się nakładem Sine Qua Non. Do tej pory to wydawnictwo słynęło raczej z przekładów wspomnień zagranicznych sportowców. Jak doszło do współpracy z SQN?
Szefowie SQN dowiedzieli się o moim pomyśle na książkę o Adamie, spodobał się im i zaproponowali, bym książkę wydał u nich. Ciężko było, bo wszystko opóźniałem, ponieważ długo dopracowywałem książkę. Chętnie bym jeszcze z pół roku nad nią popracował, ale SQN by tego psychicznie nie wytrzymało (śmiech).
– Z jakimi opiniami na temat książki spotkał się Pan do tej pory?
Głupio mi to mówić, ale ma bardzo dobre recenzje, czasem nawet entuzjastyczne. Na szczęście znalazł się recenzent, który stwierdził, że to „ziew”, nuda i udowadniam przez 380 stron, że się nie znam na koszykówce (śmiech). Niech mu będzie – poszedł pod prąd, tylko szkoda, że w tej recenzji narobił mnóstwo błędów merytorycznych, stylistycznych, na dodatek obraził rodzinę Adama.
– Dobra znajomość z bohaterem, którego się opisuje, stanowi przeszkodę w przypadku pisania jego biografii? Wielu autorów wpada w tę pułapkę i pisze o sportowcach, których zna, tylko pozytywnie, usprawiedliwiając nawet ich błędy. W pozycji „Adam Wójcik. Rzut bardzo osobisty” też trudno znaleźć gorzkie słowa pod adresem polskiego koszykarza.
Ależ ja ich bardzo szukałem! Cóż mogę poradzić na to, że nikt nie mówił o Adamie nic specjalnie złego? Nie wiem, miałem to zmyślić? Grał czasem słabiej i to opisywałem, palił papierosy – też napisałem. To nie jest kwestia znajomości i przyjaźni, tylko faktów. A fakty są takie, że to po prostu fajny facet, którego nie da się nie lubić. Próbowałem – nie potrafię.
– Pisząc tę książkę, nie mógł Pan korzystać z wielu opracowań dotyczących polskiej koszykówki, gdyż zwyczajnie jest ich w Polsce bardzo mało. To stanowiło jakiś problem podczas pracy nad książką?
Raczej nie. To przede wszystkim reportaż, opowieść o życiu, oparty na opowieściach ludzi. A przy opisach niektórych meczy czy sezonów korzystałem z relacji prasowych – czasem świetnych. Myślę, że ubarwiają one tą opowieść. Wiem też, że wielu dziennikarzy, którzy opisywali przez lata polską koszykówkę, ma satysfakcję, że trafili do książki o Adamie. Niektórzy nawet maja żal, że ich roboty nie odnotowałem.
– Jak Pan myśli, z czego wynika fakt, że w Polsce ukazuje się niewiele książek dotyczących koszykówki? „Adam Wójcik. Rzut bardzo osobisty” to pierwsza biografia polskiego koszykarza.
Ponieważ piłka nożna – w polskim wydaniu często niesprawiedliwie – zawłaszcza dusze kibiców sportowych. A przecież królową sportu jest… lekkoatletyka. A tak na poważnie, pisząc książkę nawet nie wiedziałem, że to pierwsza opowieść o polskim koszykarzu. Kto wie, może teraz pojawią się kolejne.
– Zamierza Pan napisać jeszcze jakąś książkę o sporcie? Być może tym razem związaną z Pana pasją, czyli maratonami. W przypadku biegania, które staje się u nas bardzo popularne, najczęściej tłumaczy się w Polsce pozycje zagranicznych autorów.
Dobry pomysł, dziękuję. Pobiegam trochę i to przemyślę.
– Jest jeszcze jakiś rodzimy sportowiec, który, Pana zdaniem, w pełni zasługuje na to, żeby przedstawić jego historię w postaci książki?
Myślę, że jest kilku, a nawet kilkunastu… niepiłkarzy, o których chętnie bym poczytał. Tylko chodzi o to, żeby to były opowieści pisane z pomysłem, pasją, z których czytelnik czegoś się naprawdę dowie, a nie albumy ze zdjęciami lub skandalizujące opisy libacji alkoholowych czy wyczynów łóżkowych. To jest nudne i nastawione na mało wybrednego czytelnika, kibica sportowego. Żeby to zilustrować: książka o Rodmanie należy do tej drugiej kategorii („Powinienem być już martwy” amerykańskiego koszykarza – Dennisa Rodmana – przyp. red.), a pozycja o karierze Shaqa („Shaq bez cenzury” Shaquille’a O’Neal’a i Jackie MacMullan – przyp. red.) jest świetnym czytadłem.
Rozmawiał Piotr Stokłosa