Długo przyszło nam czekać na odważnego siatkarza, który zdecydował się przelać swoje myśli na papier. Już jest! Doczekaliśmy się! Jedenastego września nakładem wydawnictwa Sine Qua Non ukazała się autobiografia Marcina Prusa zatytułowana „Wszystkie barwy siatkówki”.
Choć siatkówka w Polsce cieszy się niebywałą popularnością nie przekłada się to na liczbę wspomnień zawodników, którzy mieli kontakt z tą dyscypliną. Dlatego też z utęsknieniem czekałem na pierwszą pozycję tego typu. „Wszystkie barwy siatkówki” to historia opowiedziana przez Marcina Prusa wielokrotnego reprezentanta Polski, podopiecznego Irka Mazura ze złotego pokolenia ’77, które w 1997 roku zostało mistrzami świata juniorów. Natomiast sam Prus został uznany MVP tych zawodów. Obecnie jest dziennikarzem Radia Park, w którym komentuje mecze kędzierzyńskiej ZAKSY.
Wobec „Wszystkich barw siatkówki” wiązałem spore oczekiwania i pierwsze strony tej publikacji mnie nie zawiodły. Prus wspominał o swoich niebezpiecznych przygodach z dzieciństwa i igraniem ze śmiercią! Autentycznie, bowiem już na wstępie dowiadujemy się, że babcia uratowała małego Marcinka, gdy ten zwisał przez okno trzymając się jedną ręką parapetu. Potem była łopata w kolanie, widły w nodze i grabie w czaszce…
Zapowiadało się mrocznie, interesująco i elektryzująco. Niestety im w dalej las, tym było przeciętnie. Prus dość luźno podchodził do chronologii wydarzeń. Opisywał swoje początki z siatkówką, nie brakowało też wspomnień z obozów reprezentacji Polski najpierw tej juniorskiej, później seniorskiej. Wiele fragmentów było oczywistych i fani zaznajomieni z siatkówką, mogą odnieść wrażenie, że już to kiedyś czytali, słyszeli lub widzieli. O tym, że Katowice są mekką polskiej siatkówki, a hymn wykonywany przez polskich kibiców wywołuje drżenie całego ciała oraz podkreślenie, że są najlepsi na świecie. Czyż to nie brzmi znajomo? Prus opowiadał również o lataniu w klasie ekonomicznej, podkurczaniu nóg, walczeniu o miejsce z przodu, tuż przy wyjściu awaryjnym bądź rozkładaniu się na korytarzu wzdłuż foteli. Niewiele się zmieniło, bowiem i teraz oglądając ” Igłą Szyte” mogliśmy oglądać podobne obrazki.
W książce widać dziennikarskie zacięcie Prusa, bowiem prosty, wyluzowany język powoduje, że książkę czyta się szybko. Potoczny, a co za tym idzie zrozumiały styl powoduje, że „Wszystkie barwy siatkówki” są tą z gatunku do przeczytania w jeden wieczór. Dodatkowo plusem jest wkładka zdjęciowa, która niejednokrotnie wyrażała więcej niż słowa autora. Ukazane zostały medale, puchary, skany powołań do reprezentacji Polski czy zawodnicze akredytacje na zawody. Brawo!
Poniżej kilka opowiastek z książki:
„Przejechałem pół Polski z dwiema potwornie ciężkimi torbami wypełnionymi sprzętem sportowym i przekreślonymi marzeniami na występy w reprezentacji. Około pierwszej trzydzieści w nocy dnia następnego dotarłem do domu. Mama spojrzała na mnie i po prostu zapytała:
– Marcin, co ty tu robisz?
– Powiedziałaś, że jak mi będzie źle, to mam wrócić do domu. No więc jestem.
Szok. Konsternacja. Niedowierzanie i zdumienie. Wszystko to widziałem na jej twarzy”.
„Na parkiecie znajdowały się obcięte plastykowe butelki a w nich chłodna woda skapująca z grzejników. Nie miała znaczenia, że była ruda, zasyfiona i jechało od niej jak od rzygowin. Ważne, że można było się jej napić”
„- Panie trenerze, chciałem porozmawiać, ale nie wiem, czy mogę być z panem szczery…
– Przecież jesteśmy zespołem, pewnie, że możesz.
– (…) Chodzi o to, że i tak w tym roku zdobędziemy mistrza i problem w tym, że…
– Że?
– Żeby za bardzo nam pan w tym nie przeszkadzał…
Oj, jak Waldemar Wspaniały się wtedy wku…ł! Spieprzałem ile sił w nogach”.
Marcin Prus przez wielu nazywany jest Dennisem Rodmanem siatkówki. Z pewnością nie chodzi tu tylko o ekscentryczny styl bycia, oryginalne fryzury i kolorowe włosy. Wspólną cechę siatkarza i koszykarza można także znaleźć w ich książkach. Obaj na niektórych stronach publikują tzw. złote myśli. U Amerykanina nazywało się to „Rodman radzi”, u siatkarza jest to „Prus mówi”. Tu podobieństwa się kończą, bo o ile Rodmana porady były dość zabawne i pouczające, o tyle Prusa są dość oczywiste na przykład: „Polscy kibice – kocham Was, wiecie”?
Czytając książkę mało było momentów, w których głośno wzdychałem mówiąc: a to ciekawe! Nie od dziś wiadomo, że w Australii w Sylwestra ludzie chodzą w t-shirtach, a Japonia jest krajem aparatów i gejsz. Nie wszystko jednak było nudne. Dowiedziałem się na przykład o sulęcińskiej masakrze wodą metaliczną czy o podziale gotówki zwanym „ósemka” z „szóstki”. Szczegółów zdradzać nie będę, zainteresowanych odsyłam do publikacji.
Być może, moje zbyt wygórowane oczekiwania wobec tej książki spowodowały, że jestem wymagający. Liczyłem na konkrety, a tych było tyle, ile nieczystych odbić Pawła Zagumnego. Nie brakowało wydarzeń z życia poza boiskowego, ale podniecanie się piciem piwa w ukryciu przed trenerem czy wychowawcą nie jest niczym szczególnym. Każdy kto był na obozie może to potwierdzić. Jest też słów kilka o kobietach, zresztą nie mogło być inaczej, bo Prus to straszny kobieciarz, ale porównanie” każdego faceta przechodzącego obok pięknej kobiety do grubasa, który ślinił się na widok schaboszczaka z ziemniorami i kapustą” było średnio udane.
Momentami jest też zbyt sentymentalnie. Odnosi się wrażenie, że publikacja jest rozliczeniem grzechów i mniejszych występków Prusa, okazją do wypowiedzenia słów: żałuję, przepraszam i dziękuję. Ponadto jest za grzecznie, bo Prusie spodziewałem się wyłożenia kawy na ławę. W publikacji ani słowa o ludziach, którzy zaleźli Prusowi za skórę. Prus przyjął zasadę żadnych nazwisk i to co zdarzyło się w szatni, zostaje w szatni. Co z jednej strony jest zrozumiałe (Prus wciąż związany jest z siatkówką, i to w roli dziennikarza, co z pewnością nie ułatwiłoby pracy), z drugiej jednak pozbawia książkę atrakcyjności i szczerości.
Strasznie nad tym ubolewam, ponieważ w większości historii Prus ślizga się po temacie, często zaznacza tylko temat i mknie dalej. Chociaż opowieść dopiero nabierała rumieńców. Mało jest też o rywalizacji sportowej. O turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich w Sydney jest tylko parę słów. Owszem był to turniej nieudany, ale o przegranych i mniej wesołych chwilach tego sportu też trzeba opowiedzieć, o sukcesach Mostostalu raptem kilka zdań. Tak mało było również wspomnień czy porównań pomiędzy siatkówką lat 90 a tą obecną. Prus słowem nie zająknął się o dotychczas największej rewolucji w volleyu, czyli o roku 1998, których był świadkiem, a kiedy to wprowadzono nowe zasady wygrywania akcji, czy też pojawienia się zawodnika libero. Jak siatkarze radzili sobie z taką zmianą? Prus grał na pozycji środkowego, a więc zawodnika, którego zazwyczaj w drugiej linii zmieniał właśnie libero? Jak się czuł? Czy był zadowolony? Ile trwało przystosowanie do nowego stylu? Te pytanie pozostaną bez odpowiedzi.
Po przeczytaniu tej książki mam spory niedosyt. Ten mogą mieć wszyscy, którzy z siatkówką nie są na bakier. Dla pozostałych będzie to lektura barwna i atrakcyjna, bowiem nie mam wątpliwości, że opisane zostały barwy siatkówki, jej ciemne i jasne strony (są i sukcesy i porażki, radości i smutki, są triumfy i kontuzje). Dla mnie jednak są to dość blade barwy siatkówki.
Mateusz Minda