Mistrz na papierze

Marek Cudek

Każdy przyzna, że opowieść o polskim więźniu obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu walczącym w ringu o życie, przetrwanie, bijącym Niemców na terenie Auschwitz to gotowy scenariusz na film. Ale zaraz, zaraz, przecież coś takiego już powstało. „Triumf ducha” – historia greckiego Żyda Salamo Aroucha ze znakomitym Willemem Dafoe w roli głównej. W tym roku miała miejsce premiera „Mistrza” Macieja Barczewskiego, filmu przedstawiającego głównie bokserską historię „Teddy’ego”. Wydana niedługo po premierze kinowej książka o identycznym tytule wychodzi daleko poza funkcję popularyzującą i rozrywkową, opisuje żywego człowieka w jego całej rozciągłości.

Co jest takiego niezwykłego w opowieści Tadeusza Pietrzykowskiego, że nie tylko warto wybrać się do kina, ale przede wszystkim trzeba koniecznie przeczytać książkę?

„Mistrz” zniewala. Zaczynasz czytać i nagle przestajesz zupełnie zwracać uwagi na mało literacki styl, zapominasz o wszystkim, jesteś razem z bohaterem w Auschwitz. Dojeżdżasz pierwszym transportem, przechodzisz kwarantannę i dostajesz numer, zostajesz numerem.

Opowieść „Teddy’ego” byłaby niezwyczajna, nawet gdyby nie było tam słowa o obozowym ringu. Tak, „Mistrz” to nie „Rocky” ani „Wejście smoka”, jest komiksowa wręcz energia, ale też książka wychodzi daleko poza rywalizację i walkę o życie. Jest kolejnym świadectwem, jakich w Polsce wyszło szczególnie tuż po II wojnie światowej sporo. Książki Seweryny Szmaglewskiej i Tadeusza Borowskiego były kiedyś lekturami, przetoczyły się przez parę pokoleń, niektórzy starsi ludzie, jak moja mama byli wręcz zmęczeni opowieściami, filmami o wojnie z Niemcami, ponurych czasach. Każdy z nich przeżył swoją traumę, stracił kogoś bliskiego. Jednak wspomnienia „Teddy’ego” Pietrzykowskiego wyróżniają się nawet na tle klasyków polskiej literatury. Jeden z pierwszych więźniów Auschwitz widział bowiem dużo.

Co kilka stron pojawiają się postacie mocne, znane, ważne. Obserwujemy je z bliska w działaniu lub słyszymy relację „Teddy’ego” z pierwszej ręki. Pietrzykowski działa w tajnej organizacji obozowej Witolda Pileckiego, ogląda z bliska poświęcenie o. Maksymiliana Kolbego. Przewijają się znani Polacy: hrabia Baworowski, Bronisław Czech i pierwszy uciekinier z Auschwitz Tadeusz Wiejowski. „Teddy” bierze udział w zamachu na komendanta obozu Rudolfa Hössa, pojawiają się też mroczne osoby Himmlera, Kaltenbrunnera i Eichmanna. Są jednak też i „dobrzy Niemcy”, czyli ktoś o kimś dawniej nie było wręcz wolno lub nie wypadało opowiadać. Tacy, jak kapo Walter Düning (lub Dunning) z którym „Teddy” stoczy pierwszą zwycięską walkę. Ale są też i inni, każdemu z nich były więzień oddaje cześć, z niektórymi wręcz próbuje się po wojnie skontaktować.

Düning jest świetnym przykładem na to jak zagmatwane są wojenny losy. W internecie jego postać jest przedstawiana negatywnie, głównie przez portale historyczne, ale też na stronie TVP Info. „Teddy” widzi go zupełnie inaczej, przedstawia relację z pierwszej ręki. Ale nazwisko Düninga jest już zbrukane. Możemy się zastanawiać, jak łatwo kogoś źle zrozumieć, oskarżyć, przekręcić fakty.

Widzimy ich wszystkich na tle obozowej codzienności, rzeczywistości, której nie da się nazwać „szarą”. Są mrożące krew w żyłach historie, są wszy i błoto. Nie na darmo przecież obóz w Auschwitz był nazywany „anus mundi”. Jest zastrzyk z tyfusu, eksperymenty pseudomedyczne. I są moje wspomnienia, bo w tej książce wszystko mi się z czymś kojarzy. Mój dziadek, oficer Wojska Polskiego został prawdopodobnie zabity zastrzykiem z fenolu w serce, podobnie jak wielu innych więźniów Oświęcimia, tak został dobity Maksymilian Kolbe.

Jest też wreszcie to, co rozsławiło nazwisko Pietrzykowskiego na cały obóz i sprawiło, że jest legendą. Cotygodniowe walki, najpierw toczone w kuchennych łapawicach, później już w profesjonalnych rękawicach bokserskich. Co niedzielę odbywało się kilkanaście walk, całkiem jak na niektórych współczesnych galach boks zawodowego. „Teddy”, podobnie jak inni więźniowie, walczy codziennie o przetrwanie. W ringu może wygrać chleb, lepsze życie. Jakże to przypomina powojenne opowiadanie Edwarda Kurowskiego, który udał się do klubu bokserskiego, bo usłyszał, że tam „biją, ale i jeść dają (w stołówce)”. W obozie jednak stawka jest większa. Nie wiadomo, co może zrobić pokonany Niemiec (bo i oni nie stronili od boksu). Słyszałem historię o Polaku, który wygrał walkę i potem został w rewanżu rozstrzelany przez esesmana pod drutami. ie Edwarda Kurowskiego, który udał się do klubu bokserskiego, bo usłyszał, że tam „biją, ale i jeść dają (w stołówce)”. W obozie jednak stawka jest większa. Nie wiadomo, co może zrobić pokonany Niemiec (bo i oni nie stronili od boksu). Słyszałem historię o Polaku, który wygrał walkę i potem został w rewanżu rozstrzelany przez esesmana pod drutami.

Książka wychodzi poza suchy opis dramatycznych czy smętnych wydarzeń. Są oczywiście niesamowite opowieści z dreszczykiem o psie esesmana, czytamy też ciekawe refleksje, jak o tym, że „Teddy” musiał trenować do walk, mając jednak na uwadze, że generalnie wysiłek w obozie prowadził szybszą drogą do śmierci.

Nie do uwierzenia – to jest narzucająca się myśl o losach Pietrzykowskiego w Auschwitz. Nierealny wręcz scenariusz, materiał na serial, nie na 2-godzinny film. Tadeusz Pietrzykowski pięściarz wagi koguciej, w obozie dochodzący w porywach do lekkiej, musi się zmierzyć z prawdziwym ciężkim. Obija Niemców, jest bohaterem, wlewa w serca nadzieję i dumę. Mentalnie sam jest „mistrzem wszechwag”. Kto był po wojnie brutalnie przesłuchiwany i mimo wszystko interweniował u Cyrankiewicza w sprawie Pileckiego? Mistrz. Wiele rzeczy było już wcześniej opisanych w książkach i wywiadach. Nie wiedziałem jednak, że „Teddy” mógł zostać prawdziwym zawodowcem i to na Zachodzie!

To jest wycieczka po Oświęcimiu z przewodnikiem specjalnym, raczej lwem niż owcą. „Teddy” był w awangardzie obozowego ruchu oporu, był też symbolem walki, niepoddawania się przeciwnościom. Jak wyszedł na wolność, brakowało mu ryzyka. Po wojnie nie do końca układa mu się życie osobiste, ma też problemy z samorealizacją, bo to są czasy, w których nie wspiera się bohaterów, tylko dlatego, że robili rzeczy niezwykłe. Ważniejsze są zmiany, rewolucja, przewrócenie do góry nogami hierarchii w narodzie. Ktoś po studiach, mający przedwojenne tradycje,  współpracujący z Witoldem Pileckim nie mógł marzyć o dobrym życiu w Polsce. Robił jednak, co mógł. Skończył AWF i zaczął trenować pięściarzy. W pewnym momencie wylądował w Bielsku-Białej i tam musiały się przeciąć ścieżki dwóch najbardziej znanych Pietrzykowskich.

Znów mam wspomnienia. Mój ojciec chciał studiować medycynę, jednak musiał z tego zrezygnować ze względu na pochodzenie. Studiował na warszawskim AWF i pewnie dzięki temu na jego półkach leżały dziesiątki książek sportowych, które potem czytał jego dzieciak. Nie było tam książki o „Teddy’m”, więc za tę pozycję jestem bardzo wdzięczny.

Za każdą książką stoi wiele osób. W przypadku „Mistrza” najważniejsze są trzy: właściwy autor opowieści – Tadeusz Pietrzykowski, jego córka – Eleonora Szafran, która zebrała opowiadania ojca i opatrzyła je pieknym wstępem, epilogiem, komentarzami. Jest wreszcie redaktor Katarzyna Łopaciuk, która pozostaje w cieniu, jednak jej praca porządkująca i wygładzająca całość jest widoczna.

Książka jest mocna, niezwykła. Trzeba przeczytać, koniecznie!
Bardzo poważna kandydatka do miana Sportowej Książki Roku.