Harry Haft był zawodowym bokserem w latach 1948-1949, mierzył się nawet z legendarnym Rockym Marciano. Takich pięściarzy było jednak bardzo wielu – co czyni Hafta wyjątkowym? Był Żydem z Bełchatowa, który przetrwał piekło KL Auschwitz właśnie dzięki umiejętności walki na pięści. Jego biografię, napisaną przez syna, Alana Scotta Hafta, opublikowało w październiku 2019 r. Wydawnictwo Otwarte z Krakowa.
Nigdy nie nokautowałem Niemców w ringu, masakrowałem ich całe trzy rundy – tak wspominał swoje walki w KL Auschwitz Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski, słynny numer 77 bijący Niemców. W 1989 r. film „Triumf Ducha” rozsławił historię Salamo Aroucha, greckiego Żyda, który również przetrwał obóz koncentracyjny dzięki zwycięskim walkom. Historia Harry’ego Hafta stała się szerzej znana dopiero w 2006 r. – wtedy ukazała się w USA książka opowiadająca jego historię. Rok później zmarł w wieku 82 lat.
Urodzony w 1925 r. w Bełchatowie Hercka Haft (imię Harry przybrał dopiero w Ameryce) był najmłodszym dzieckiem w biednej, wielodzietnej żydowskiej rodzinie. W wieku trzech lat stracił ojca i musiał sobie radzić sam, szybko jego najlepszym argumentem stały się pięści. Po wybuchu II wojny światowej zajmował się przemytem, zakochał się w pięknej Lei i pobił… jej ojca. Podczas likwidacji bełchatowskiego getta trafił do obozu pracy pod Poznaniem, gdzie zaopiekował się nim niemiecki brygadzista. Potem przeniesiono go KL Auschwitz, następnie do podobozu NeuDachs w Jaworznie. Tam znowu zaopiekował się nim „dobry” Niemiec:
Pewnego dnia przekonał się, że wciąż ma jeszcze uczucia. Jeden z robotników z jego grupy znalazł na pierwszej przywiezionej stercie ciał własną żonę. Wpadł w szał. Nieśmiały, cichy mężczyzna rzucił się na stojącego najbliżej strażnika, jakby było mu już wszystko jedno. Zastrzelili go na miejscu.
Harry’emu i Szlemkowi kazano wrzucić do pieca ciało towarzysza. Harry złapał za nogi, Szlemek za ramiona. W ostatniej chwili Harry spojrzał na twarz mężczyzny. Miał otwarte oczy, żył. Potem sięgnęli po jego żonę i spalili ją obok niego.
Widok tamtego płonącego człowieka okazał się ponad wytrzymałość Harry’ego. Następnego dnia odmówił pójścia do krematorium. Załamał się jak dziecko. Nie mógł już tego robić. Był gotów na konsekwencje, choćby na śmierć.
Wtedy wtrącił się jeden z esesmanów.
– Dajcie mi tego człowieka. Może mi się przydać – powiedział.
Harry’ego oszczędzono i przydzielono do innej pracy. (s. 95-96)
Esesman Schneider uratował Harry’ego dwa razy – po raz drugi, kiedy skatowano go za kradzież diamentów (zresztą kradł je na zlecenie Schneidera). Pozwolił mu wtedy dojść do siebie, następnie zapewnił dobre jedzenie i zaproponował walki bokserskie (była to propozycja z kategorii tych nie do odrzucenia). W każdym przypadku przegrana oznaczała śmierć.
Oczywiście Harry wiedział, że znokautowani mężczyźni, choć nieprzytomni, są żywi. Wyobrażał sobie, jak trafiają do obozowego szpitala, gdzie oczekują na poniedziałkowy transport do Auschwitz. Schneider próbował uspokoić sumienie Harry’ego, tłumacząc mu, że ich los i tak był przesądzony. (s. 111)
Przytoczone wyżej fragmenty wcale nie są najbardziej wstrząsające w tej książce. Dużo gorzej było w KL Flossenbürg, gdzie Harry trafił pod koniec wojny:
Bracia leżeli na brzuchu blisko siebie, patrzyli, co się dzieje, ale nie odezwali się ani słowem. Rosjanie udusili mężczyznę sznurem do przytrzymywania spodni. Z początku się opierał, jednak szybko został obezwładniony, a po chwili wicia się i wierzgania, znieruchomiał.
Chłopcy patrzyli dalej zbyt przerażeni, żeby się poruszyć. Kiedy jeden z Rosjan spojrzał w ich stronę, udali pogrążonych we śnie. Oprawcy obrócili zamordowanego na brzuch i zdjęli mu spodnie. Prowizorycznie wykonanymi nożami rozkroili mu pośladki i zaczęli odrywać kawałki mięsa. Pożerali ofiarę, siedząc tuż obok, a Harry miał wrażenie, że trwa to całą wieczność. Czuł zapach krwi. (s. 120)
Pierwsza część książki pełna jest krwi, sadyzmu i brutalnych morderstw. W drugiej narracja zmienia się radykalnie, ponieważ tam autor opisuje losy Harry’ego po przybyciu do Ameryki. Zamieszkał u dalszej rodziny, która jednak wyrzuciła go z domu, kiedy dowiedziała się o jego planach na karierę bokserską. Alan Scott Haft dobrze sportretował tutaj półświatek amerykańskiego boksu tamtych lat, w którym to menedżerowie byli na usługach mafii, a większość walk ustawiano. Harry Haft nieźle zaczął swoją karierę bokserską, jednak potem, głównie przez złych doradców, zaliczał coraz więcej porażek. Jego ostatnią szansą na uratowanie kariery była walka z niepokonanym Rockym Marciano. Odbyła się 18 lipca 1949.
Mandell i Haft nie wiedzieli jednak, że w dniu walki Harry’ego z Marciano o pierwszej trzydzieści nad ranem Vince zginął w wypadku samochodowym.
– Rób, co ci mówię, to dożyjesz jutra i przeczytasz o tym w gazetach – powiedział osiłek na składanym krześle.
Trzeci mężczyzna, ten stojący przy drzwiach, powiedział:
– Chicky, czas na nas. Skończyła się walka Bella z Firo.
– Chcesz dożyć do rana, to rób, co mówię – powtórzył mężczyzna zwany Chickym.
I po chwili już ich nie było.
– Nie żyje? O co chodzi z tym Vince’em Fosterem?
Mandell wzruszył ramionami.
– Co mam zrobić? – zapytał bezradnie Haft?
Drugi Harry uniósł brwi i wyrzucił ręce w górę z irytacją i obrzydzeniem.
– Skąd mam wiedzieć? – odparł.
– Jesteś moim menedżerem.
– Sam nie wiem. Po prostu nie wiem – powtarzał Mandell.
Haft zdjął ręcznik z szyi i rzucił go na podłogę. Położył się na stole do masażu i przymknął oczy. Pomyślał o latach swojej walki o przeżycie. O stertach trupów. O masowych mordach. Myśl o tym, że teraz mieliby go zabić gangsterzy, doprowadzała go do furii.
„Nie tu, w Ameryce” – myślał. – „Nie z powodu zawodowej walki!” (s. 48-49)
Rocky Marciano znokautował Hafta w trzeciej rundzie. Żyd z Bełchatowa, bokser z Auschwitz, zakończył tego dnia swoją bokserską karierę. Wkrótce ożenił się i otworzył sklep warzywny na Brooklynie. Dopiero przed śmiercią opowiedział historię swojego życia synowi. Efektem tej rozmowy jest właśnie ta książka.
„Harry Haft. Historia boksera z Bełchatowa. Od piekła Auschwitz do walki z Rockym Marciano” to opowieść niezwykle wciągająca i poruszająca, z pewnością mógłby na jej podstawie powstać hollywoodzki film. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że w wielu miejscach historia jest mocno naciągana, niektóre fragmenty są wręcz niewiarygodne. Nasuwają się analogie do opublikowanej niedawno książki „Tatuażysta z Auschwitz” autorstwa Heather Morris: głównego bohatera ratuje „dobry Niemiec”, a po ucieczce z obozu opiekuje się burdelem dla żołnierzy (jedyna różnica – „Tatuażysta” zarządzał burdelem dla Rosjan, a Harry takim samym dla Amerykanów). W jednym i drugim przypadku dochodzi do cudownego spotkania z ukochaną po wojnie, choć u Hafta nie jest ono tak szczęśliwe. Równie mało wiarygodna jest historia o konieczności odpuszczenia walki z Marciano; Harry Haft był po prostu gorszym bokserem i zasłużenie przegrał, a po latach usiłował znaleźć jakieś wytłumaczenie. Chociaż – kto wie?
Książka jako całość jest bardzo interesującą opowieścią, lecz raczej trzeba sceptycznie podchodzić do jej wartości historycznej. Alan Scott Haft zgrabnie zebrał opowieści ojca i „owinął” je wokół schematu niezbędnego do powstania dobrej powieści. Pojawia się miłość, wielki hart ducha i walka z przeciwnościami. Słowa uznania dla Harry’ego, że przyznał się do morderstw na niemieckich cywilach, które wydawały się zupełnie niepotrzebne. Ale to też może być celowy zabieg literacki – bohater jednowymiarowy, jednoznacznie dobry, jest mniej ciekawy.
Bardzo przydatne są dwa artykuły wstępne; John Radzilowski opisał z wyczuciem historię Żydów w Polsce i Bełchatowie (tekst adresowany jest do czytelnika amerykańskiego, stąd dużo uproszczeń, ale na szczęście obyło się bez skrótów myślowych krzywdzących dla Polski), natomiast Mike Silver świetnie przybliżył realia bokserskiego świata lat 40. i 50. w USA. Całość uzupełnia spora liczba zdjęć i archiwalnych wycinków prasowych. Czyta się sprawnie, historia wciąga, także można polecić tę książkę z czystym sumieniem – z zastrzeżeniem jednak, że jest to bardziej powieść niż biografia.
Książka została przekazana do recenzji przez wydawcę.