Dan Shaugnessy będąc reporterem “Boston Globe” był szczęściarzem opisując z bliska Boston Celtics w latach 1981-1986. Pięć na tyle barwnych lat spędzonych blisko parkietu, w hali z zawieszonymi w tym czasie trzema mistrzowskimi banerami, ale także podczas długich wieczorów w barach – ten krajobraz dobrze oddają słowa z książki “czasy, które nie wrócą”.
Rywalizacja Lakers – Celtics w latach 80-tych zawładnęła NBA. W 2022 roku ta wyjątkowa rywalizacja przeniosła się na półki polskich księgarni. Najpierw na rynku pojawiła się pozycja “Czas zwycięzców. Narodziny dynastii Lakers” autorstwa Jeffa Pearlmana, teraz przyszła bostońska odpowiedź pod tytułem “Boston Celtics, Larry Bird i czasy, które nie wrócą” wydana przez wydawnictwo Znak Horyzont. I naprawdę całkiem udana!
Shaugnessy jako lokalny dziennikarz pracował w czasach kiedy dostęp do zawodników NBA był inny niż obecnie. Nie musiał przebijać się przez mur pracowników od public relations, żeby zdobyć krótką wypowiedź któregoś z graczy. Dostęp do zawodników miał w zasadzie nieograniczony pod warunkiem, że nie podpadł wcześniej nikomu swoim tekstem. Mógł wieczorami rozmawiać z Larrym Birdem stawiając mu przy okazji w hotelowym barze butelkę Budweisera, latał tymi samymi samolotami i spał w tych samych hotelach co cała ekipa. Dzięki temu w książce dostajemy dużo “kuchni” jak funkcjonowała organizacja Celtów od środka i można poznać gwiazdy jak Bird lub Kevin McHale od zwyczajnej ludzkiej strony, ale bez niepotrzebnej hagiografii.
Najwięcej miejsca oczywiście zajmuje Larry Bird. Blady skrzydłowy pochodzący z małej miejscowości w stanie Indiana był przeciwieństwem znanego z hollywodzkiego uśmiechu Magica Johnsona i ery Showtime Los Angeles Lakers. Z jednej strony czytelnik jest uświadamiany jak wyjątkowym graczem był Bird, z drugiej jak funkcjonował poza boiskiem. Mógł zdobyć 60 punktów w meczu, mieć trzykrotnie z rzędu nagrodę MVP sezonu, ale jednocześnie wieczorami przesiadując w barze spożywał namiętnie piwo (jeden z rozdziałów nosi zresztą tytuł “Do końca sezonu nie piję”) lub pomagał mamie przerzucając żwir obok domu. Autor szczegółowo opisał wątki zakulisowe, w tym bójkę Birda w barze, którą starano się ze wszelkich sił zatuszować i która doprowadziła do kontuzji ręki oraz w dalszych konsekwencjach do słabszej skuteczności rzutowej. To wszystko nie miałoby się prawa wydarzyć w obecnej NBA bez konsekwencji w postaci kar i medialnej zawieruchy.
Jak Boston Celtics to oczywiście musiał pojawić się również Red Auerbach. Legendarny trener i menedżer związany przez kilkadziesiąt lat z Celtics doprowadził do odbudowy potęgi i stworzenia drugiej dynastii wraz z wybraniem w drafcie Birda. W książce bardzo dobrze opisane są kulisy tej strategicznej (wówczas i ryzykownej) decyzji oraz innych posunięć w kolejnych latach, które pozwoliły zdefiniować Boston Celtics z lat 80-tych jako jedną z najlepszych drużyn w historii NBA. Takim strategicznym i udanym posunięciem było między innymi ściągnięcie do składu weterana Billa Waltona.
Walton i opis jego postaci jest jednym z największych atutów całej książki. Był nie tylko przed dołączeniem do Bostonu w 1985 roku już mistrzem NBA, wielkim talentem, który pewnie miał jeszcze większego pecha z kruchym zdrowiem. Wyraźnie daje się odczuć, że Shaugnessy przegadał sporo czasu z Waltonem podczas jego gry w Bostonie w kultowym sezonie 1985/1986. Dzięki temu możemy przeczytać jak Walton zabrał całą drużynę w trakcie sezonu na koncert zespołu Grateful Dead, jak ze swoim intelektualnym i hippisowskim podejściem różnił się od panujących postaw w ówczesnej NBA i jak każdego dnia dziękował za możliwość gry w najlepszej drużynie 1986 roku.
Z drugiej strony w książce nie brakuje też tematów trudnych dla Celtics. Shaugnessy przedstawia tło do zarzutów rasistowskich kierowanych w stronę Bostonu z powodu zbudowania składu w oparciu o głównie zawodników o białym kolorze skóry. Innym trudnym tematem jest śmierć Lena Biasa zaledwie kilkadziesiąt godzin po wybraniu go przez Celtics z drugim numerem w drafcie w 1986 roku.
Książkę czyta się bardzo szybko i sprawnie, opisywane historie mają potencjał, żeby zainteresować szersze grono niż tylko te bliskie koszykówce. Dla fanów bardziej zaznajomionych ze światem NBA minusem może być jednak tłumaczenie – można odczuć, że osoba tłumacząca książkę nie do końca znała niuanse świata amerykańskiej ligi i na przykład kilkukrotne użycie zwrotu “mistrzowie świata” w odniesieniu do mistrzów NBA w tłumaczeniu na język polski brzmi groteskowo. Oczywiście tak tytułują się mistrzowie NBA, ale w odniesieniu dla Stanów Zjednoczonych, w Polsce już niekoniecznie. Może trzeba to zrzucić na karb początków związków Znaku Horyzont z koszykówką? Wydawnictwo zaczęło na razie swoją przygodę z NBA jak obiecujący rookie z wysokim numerem w drafcie. Oby na tym przygoda krakowskiej firmy z koszykówką się nie zakończyła i kontynuowała uda nie kurs obrany już przy historii Celtics sprzed blisko 40 lat.