Czarno na białym Wywiad

Czarno na białym

Czarno na białym Wywiad

Ostatnie lata były dla Asi Jędrzejczyk niezwykle intensywne. W świat po „Wojowniczce”, wydanej w 2017 roku wkraczała jako niepokonana mistrzyni MMA. Dziś, mimo kilku porażek w oktagonie, nazwałbym ją mistrzynią życia.

– Krzysiek Baranowski: W 2017 roku na rynku pojawiła się Twoja biografia, można powiedzieć kompleksowa, na pewno do tamtego momentu Twojego życia. Teraz, po trzech latach mamy kolejną książkę, której biografią w ścisłym znaczeniu tego słowa nazwać nie możemy. Co skłoniło Cię, by usiąść do tego projektu?

– Joanna Jędrzejczyk: Myślę, że i tak długo czekałam na napisanie tej książki, bo chyba najbardziej przełomowe rzeczy w moim życiu wydarzyły się po tym, jak oficjalnie zostałam trzydziestolatką. Myślałam do tej pory, że sporo wiem o życiu, a ze względu na sport – przeprowadzki, wyjazdy – musiałam szybko dorastać. Sport zabrał część mojego młodzieńczego życia, ale tak naprawdę największą naukę odebrałam dzięki niemu jak byłam pomiędzy 31 i 33 rokiem życia. Nie lubię słowa „terapia”, ale w czasach, w których żyjemy, dobrze byłoby, aby każdy z nas taką terapię przeszedł. Dla siebie, dla bliskich, dla poprawienia prywatnych i biznesowych relacji.

– Hubert Kęska: Podobno terapia jest skuteczna, jeśli jest się na nią gotowym. Asia ma na tyle przepracowane ostatnie lata, że gdy dzisiaj zapytałem ją, czy coś zmieniłaby w książce, zaprzeczyła, bo przecież „było dokładnie tak, jak napisaliśmy”. Teraz patrzę na nią i widzę pełną energii, bardzo szczęśliwą osobę. Kobietę z ogromną siłą rażenia, ale i z dziewczęcym entuzjazmem. Więc to nie tak, że dojrzałość równa się stateczności i nudzie. Asia w ostatnich latach na pewno dojrzała. Ja przez dojrzałość rozumiem zrozumienie siebie, swoich potrzeb i tego, w jaki sposób chce się żyć. A terapię? Terapia to droga do równowagi, a później do szczęścia. Twoje szczęście może mieć niekiedy taką moc, że zarażasz nim innych. Ale to ty najpierw musisz być szczęśliwy. W „Czarno na białym” zresztą pada wyraźnie – nie uszczęśliwiaj na siłę innych, skup się na sobie, a jak sam będziesz zadowolony, to twoi prawdziwi przyjaciele i kibice będą się tym szczęściem karmić. I tu jest głęboko ukryty sens tej książki. „Wojowniczka” była niesamowitym motywatorem dla ludzi, którzy wahają się, czy nie zejść z obranej drogi. Asia dała przykład, że warto powalczyć i poświęcić wiele, żeby znaleźć się na szczycie. „Czarno na białym” to cienie blasku. Bo w życiu będziemy się potykać niezależnie od tego, czy ludzie widzą w nas zwycięzców czy przegranych.

– JJ: Uważam, że obie te książki trzeba przeczytać, one dadzą tej historii spójność. Pierwsza strona „Czarno na białym” może budzić sporo kontrowersji, ale taki był też zamysł i Hubert fajnie to ujął. To kontynuacja „Wojowniczki”, w której musiałam przedstawić się ludziom, którzy zaczynali mnie kojarzyć dzięki sukcesom. Znali mnie z telewizji czy internetu, ale nie wiedzieli do końca kim jest Joanna Jędrzejczyk. Byłam dziewczyną znaną, ale ludzie nie znali drogi, którą przebyłam. W tej książce tego sportu jest troszeczkę mniej, choć nadal jestem aktywnym sportowcem. Chcę też pokazać, jak życie bywa przewrotne, jak można się podnieść i iść dalej, jak się rozwijać, jak nie zapominać o sobie, bo ja w pewnym momencie o sobie zapomniałam w moim życiu.

– KB: Z tego co słyszałem, wedle pierwotnego zamysłu ta książka miała mieć bardziej charakter, ciężko to określić, ale najbliżej byłoby do poradnika motywacyjnego. Jeśli mogę tak powiedzieć, to nie wyszło. I dobrze, bo taka forma, jaką obraliście z Hubertem jest dużo ciekawsza. To takie rozliczenie się ze swoim życiem w ostatnich trzech latach, w których kariera sportowa nie jest chyba najważniejsza. To obraz przemiany, jaką przeszła Joanna Jędrzejczyk jako kobieta?

– JJ: Myślę, że tak.

– HK: Pierwsze, o czym pomyślałem, gdy zaczynaliśmy ten projekt, to jak zrealizować ten projekt, by oczekiwania wszystkich, nas i wydawnictwa, były spełnione. Żeby Asia była w pełni zadowolona z naszej pracy.

– JJ: Przed naszym spotkaniem rozmawiałam nawet o tym z moim partnerem, że ludzie postrzegają mnie głównie przez pryzmat oktagonu i twardej, hardej laski a ja jestem totalnym wrażliwcem. Sport zmienia też sylwetkę i psychikę – generalnie sportowca – ale przede wszystkim sportowca-kobiety. Wiesz, to że „ja mogę” i udowadnianie czegokolwiek światu zeszło u mnie na dalszy plan. Teraz udowadniam sobie, że mogę, ale staram się wyzbyć takiego sportowego zachowania i potrzeby rywalizacji, która towarzyszyła mi przez wiele lat. Kwestia dbania o siebie – rozpuszczone włosy a nie wieczny koczek, bo przecież jestem „Miss Sporty”. Dbanie o siebie jest zajebiste, a przez wiele lat nie dbałam o siebie, tylko próbowałam uszczęśliwiać innych, sama nie będąc do końca szczęśliwa. Teraz budzę się z uśmiechem, każdego dnia podchodzę do lustra i mówię „JJ! To będzie super dzień!”, pomimo tego, że jestem zaspana i mam wory pod oczami. Daleko mi do tworzenia poradników motywacyjnych, ale chcę być inspiracją i motywacją dla innych – nie tylko dla kobiet.

– KB: Czyli to uniwersalna opowieść.

– JJ: Jest w tej książce dużo cierpienia, ale do mnie pisze też wielu mężczyzn. Bardzo często boimy się otworzyć ze swoimi prywatnymi sprawami, bo tak nauczyli nas rodzice, bo tego wymagało od nas społeczeństwo, tym bardziej od kobiet: „nie mów”, „nie wypada”. Czemu nie mówić o pewnych sprawach? Ja nie chcę tkwić w niepewności, w patowych sytuacjach, każdego dnia chcę rozwijać skrzydła i dawać ludziom motywację. Ja wiem, że na świecie w prywatnym życiu wielu ludzi dzieją się gorsze tragedie, ale chcę pokazać, że można iść dalej, podnieść rękawice.

– KB: Mówisz pod koniec książki wprost: „Przegrałam. Potknęłam się”. Gdyby nie sport – rywalizacja, motywacja, której Cię nauczył, byłoby ci ciężej w życiu?

– JJ: Tak, ale ja zawsze taka byłam, od małego. Jestem inna niż moje siostry, chociaż jesteśmy z tego samego łona to ten pierwiastek rywalizacji zawsze we mnie był. Mocno wierzę w to, że wszyscy mamy jakąś misję na tym świecie. Kurczę, za kilka lat ja mogę dziergać na drutach i założyć kółko babek dziergających na drutach. Wiesz, to taka odległa, totalnie chora przenośnia, ale czuję, że każdy z nas ma powołanie i każdy z nas jest inspiracją dla innych. Regina Brett pisząca książki tak troszeczkę zaczepiające o wiarę pokazuje w nich, że życie i każdy z nas jest cudem. Czytając jej historie, patrząc na panią obsługującą mnie w sklepie, czy jak pytam starszego pana, czy otworzyć mu drzwi i wyciągając mu kluczyki z płaszcza – uważam to za cuda, takie małe rzeczy. I ta książka chyba jest tego obrazem.

– KB: W trakcie okresu przygotowawczego wcielasz się w rolę wojowniczki. Ważne jest tutaj słowo „wcielam się”, którego użyłaś w książce. Ile jest prawdziwej Joanny Jędrzejczyk w oktagonie? W życiu prywatnym też jesteś taka bezkompromisowa, wchodzisz z buta razem z drzwiami i bierzesz co swoje?

– JJ: Ja się w ogóle nie kłócę. Współczuję mojemu partnerowi, bo ludzie mówią: „Co, pewnie codziennie cię bije”, albo coś takiego a to jest jakaś totalnie odjechana abstrakcja. To ja lubię klapsa dostać!

– HK: I właśnie taka jest ta książka!

– KB: Lepiej mi powiedz, czy to się nagrało.

– JJ: Nagrało się? To dobrze. Książka to w 100% ja. Pokazuje, jak emocje mną prowadzą i dzięki nim jestem autentyczna. W każdej walce taka byłam, jeszcze zanim byłam znana, ludzie zarzucają mi butność, arogancję, zbytnią pewność siebie, mówią że pycha kroczy przed upadkiem. Wróćcie dziesięć lat wstecz i zobaczcie jaka była Joanna Jędrzejczyk. Zawsze byłam pełna ognia, wiary, krzepy.

– KB: W jednym z rozdziałów wspominasz o Karolinie, przyjaciółce, która odeszła po ciężkiej chorobie w 2019 roku. Patrząc na takie sytuacje człowiek zdaje sobie chyba sprawę z ulotności chwili. Mając takie życiowe dramaty wokół siebie można wyciągnąć jakieś lekcje dla samego siebie, że ważne są tylko chwile i trzeba żyć każdą sekundą, jaką nam się daje?

– JJ: (głęboko wzdychając) Kilka dni temu bliska mi osoba z rodziny została zdiagnozowana z bardzo ciężką chorobą – nasz świat się zatrzymał. Dla mnie zawsze priorytetem jest rodzina i najbliżsi. Często żyjemy, jakby takie sytuacje nas nie dotyczyły. Stworzyliśmy kiedyś spot reklamowy dla Fundacji Cancer FIGHTERS, z hasłem „myślisz, że choroba nowotworowa cię nie dotyczy? Nic bardziej mylnego.” Bo to dotyczy każdego z nas. Przykładem choroby Karoliny chcę pokazać, że mówię o kimś, kto był najbardziej chętną osobą do życia, jaką znałam. Tak otwartej, tak dobrej, tak pomocnej, tak gotowej do działania. To raczysko zabrało życie, przerwało macierzyństwo, małżeństwo i przyjaźnie. Na jej przykładzie chcę pokazać, żebyśmy chwytali dzień, ale nie tak, jakby jutro miało nie być. Musimy o tym myśleć. Ale jednak aby nie odkładać rzeczy na potem, bo często nie ma potem. Jest tu i teraz. Wszystko może nam zostać w sekundę zabrane. Karolina była bardzo mocnym filarem mojego sukcesu i tego, kim dzisiaj jestem. Była pogodną iskierką, którą kochałam ja i moi bliscy. Jej śmierć, do której nie powinno dojść, pokazuje mi, że warto walczyć do końca. My walczyliśmy do końca, ale barierą nie były pieniądze za które nie da się kupić życia. Oczywiście chcę pracować, chcę zarabiać, ale nie robię już tego za wszelką cenę. Zmieniłam priorytety. Wysiadam z wyścigu szczurów. Chcę namacalnie brać życie w swoje ręce, życie, które gdzieś straciłam przez ostatnie siedemnaście lat kariery. Chcę czuć i smakować wszystko, z czym stykam się każdego dnia. Ludzie powiedzą: „zwariowała”. Nie, to jest sens życia.

– KB: Sens, którego mogło brakować.

– JJ: Wiesz co jest fajne? To, że Karola przyleciała na tę walkę z Michelle Watterson miesiąc przed swoją śmiercią. Powinna być z synami, z mężem. Wiesz co powiedziały jej siostry po pogrzebie? Karolinka była tak szczęśliwa i wdzięczna, że tam była. Spełniło się jej największe marzenie. To cholernie buduje i pokazuje, że trzeba walczyć. Smutek, który pozostaje po takich osobach nie ma granic, ale nawet gdy mamy wrażenie, że nie powinna lecieć do Stanów, jest zmęczona, ma powikłania, przerzuty… Nie! Jeśli to sprawi radość, uśmiech na jej twarzy, zabierze choć na chwilę jej myśli z choroby, trzeba to robić.

– KB: Hubert, widziałem po Asi, że to temat bardzo emocjonalny. Bałeś się wchodząc na taki grunt?

– HK: Rozmawianie z ludźmi nauczyło mnie, że takie wulkany energii jak Asia mają i swój stan spoczynku. Pamiętam jedno ze spotkań, które zaczęło się od „dawaj, jedziemy od razu, jestem nakręcona!”, ale po godzinie, dwóch, odpowiedzi przez dłuższą chwilę były w stylu: „nie wiem”, „być może” – jakby głowę JJ zaprzątało coś zupełnie innego. Nasze spotkania były wielogodzinne. Jak zakończyło się tamto? Wbrew pozorom, w wielkiej przyjaźni. To podczas tej sesji poruszyłem temat śp. Karoliny. Asia bardzo chciała i była wręcz dumna, że może o niej opowiedzieć. JJ charakteryzuje to, że nie zamyka się na trudne tematy. To czy temat jest trudny, kontrowersyjny schodzi na drugi plan, jeśli odczuwasz potrzebę, by o czymś opowiedzieć. I to chyba także charakteryzuje naszą, ludzką, dojrzałość. Wydaje mi się, że ludzie w pełni świadomi własnych zachowań nie boją się ponieść emocjom. A nasza książka jest bardzo emocjonalna.

– KB: Wracając do ciebie Asiu, podejmujesz w książce bardzo ważny temat prywatności sportowca. Niektórym wydaje się, abstrahując od tych najbardziej jaskrawych przykładów stalkingu, że profesjonalny sportowiec, czy generalnie postać znana, każdy moment musi poświęcać swoim fanom i nie macie żadnego prawa do prywatności. Jak ważne, w kontekście psychicznym, jest poczucie bezpieczeństwa dla kogoś takiego jak ty?

– JJ: Chociaż zawsze w to wierzyłam, nigdy nie myślałam, że zajdę tak wysoko. Zawsze powtarzam – ponosimy konsekwencje za złe wybory, ale za te dobre również. Bycie osobą rozpoznawalną, to, że nie możesz zjeść obiadu w restauracji, jest ceną popularności. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, nigdy nie myślałam, że będę obcować z takimi sytuacjami, z psychofanami, którzy myślą, że jesteś ich własnością. Myślę, że ludzie powinni pamiętać, że osoba publiczna to też człowiek, który ma uczucia, myśli, czuje i jak każdy jest kruchą istotą. Chciałabym, żeby ludzie wspierali sportowców, ale też osoby borykające się z problemami, depresją. Bo jak zajmujesz drugie miejsce to już jesteś be. Ludzie chcą żeby wygrywać, pragną igrzysk i chleba, ale to nie jest tak, że nagle byłam mniej skupiona, słabiej się przygotowałam, mniej mi zależało. Widzę po sobie, że z każdym campem trenuję coraz mocniej, przedkładam jakość ponad ilość, ale to jest ogrom i hektolitry przelanego potu, łez i krwi. To też jest w książce, jak kilkaset osób na lotnisku witało mnie po zwycięstwie, a kiedy wracasz po porażce, gdy tak naprawdę potrzebujesz tego wsparcia, jest pięć osób, twoi najbliżsi przyjaciele, którzy zawsze są. To smutne, ale pokazuje też realność. Coś, co czasem jest fajne, ładne często jest też płytkie.

– KB: – Co jest dla Ciebie gorsze do zniesienia – ból psychiczny czy fizyczny? Fizyczny chyba krócej boli.

– JJ: Fizyczny krócej boli a ja lubię ten ból fizyczny. Mnie to nakręca, jak mnie boli, zwłaszcza, że od małego byłam nauczona ciężkiej tyrki. Z psychicznym jest ciężej sobie poradzić.

– KB: Zmienia się to z wiekiem? Wspomniałaś, że po trzydziestce trochę twoje życie się przewartościowało. Teraz łatwiej jest ci się pogodzić z niektórymi sytuacjami?

– JJ: To jest adaptacja. Boimy się różnych rzeczy. Ostatnio poprosiłam mojego siostrzeńca, który zawsze miał dryg muzyczny, żeby poszedł na lekcje gry na gitarze. Powiedział:
– Umów mnie.
– Nie. Umów się sam. Masz tu numer, albo wygoogluj i zadzwoń.
– Nie.
– A czemu nie?
– Bo ja się boję.
– A czego się boisz?
– Nie wiem.
Nie wiesz czego się boisz? Możesz się bać jak zadzwonisz i coś ci się stanie. To samo było z ju-jitsu. Boimy się pewnych rzeczy, boimy się wyjść przed ramy, bo jesteśmy do czegoś przyzwyczajeni. Dwa lata temu było modne mówienie o tym wychodzeniu ze strefy komfortu i jest w tym masa prawdy. Gdy pierwszy raz dostałam i zgasłam, przegrałam hucznie z Rose Namajunas, płakałam w szatni, ale w pewnym momencie pomyślałam sobie: „przecież to nie boli”. Fizycznie, bo psychicznie bolało i będzie boleć do końca życia. Ale nikt nie odbierze mi dziedzictwa. „Podnieś głowę i idź dalej” – powiedział mi trener. Tego chcę uczyć ludzi. Moja mama zawsze powtarzała, że „Aśka to zawsze popłakała, wzięła się i poszła.”

– KB: Nadal tak masz?

– JJ: Tak. Jak mam ciężkie dni idę na górę do sypialni, popłaczę, jestem krucha i mówię: „starczy już”. I idę dalej.

– KB: Jednym z większych wątków w książce jest twoja relacja z byłym narzeczonym. Z perspektywy czasu myślisz, że ta relacja trwała zbyt długo, sztucznie ją podtrzymywaliście, mimo że czułaś, ze coś jest nie tak? Czytelnicy, po mojej recenzji zauważali, że temat tego związku był w mediach dość mocno eksploatowany, wydaje mi się, że ta książka jest swego rodzaju też dla ciebie uczuciowym rozliczeniem.

– JJ: Nie, nie. Ja nie wierzę w takie przechodzone rzeczy. Jesteśmy tylko ludźmi, zmieniają nam się gusta, pomysły, cele, pragnienia, ambicje, marzenia. Uważam, że to była fajna relacja. Kolejny raz powiem, jeśli ktoś uważa, że JJ jest ostra w chacie – kurde, my się ze dwa razy w życiu pokłóciliśmy. Ludzie nie mogą w to uwierzyć. Nigdy tak nie było, że „zaraz zobaczysz, tylko przesól zupę!” To był fajny związek i nie chcę, żeby on był totalnie źle odebrany. Chcę pokazać, że dopiero po czasie zauważyłam, jaką to miało wszystko spójność. Jak przygotowywałam się do szóstej obrony tytułu mistrzyni UFC, staję przed okazją zrównania się z ogromnym rekordem, a nagle świat mi się wali i przez trzy dni nie mogę wyjść z sypialni, bo tylko płacze, to normalne, że to rozwala. Tym bardziej w takim indywidualnym sporcie. To nie jest wylewanie żalu, przepracowałam to, ale chcę pokazać, że jeśli nie mamy poukładanego życia prywatnego, to nie pójdziemy dalej. To co mówiła babcia i to co ja ostatnio powtarzam jak mantrę: „masz niepoukładane w szafie, nie będziesz miała poukładane w życiu”. Najbardziej boli mnie brak szczerości. My się zmieniamy, był mój wyjazd, nagły wzrost popularności i kariery. Ale to nie było tak, że powiedziałam pakuj manele i uciekamy. O wszystkim rozmawialiśmy i analizowaliśmy możliwości. Coś się skończyło, była też w tej historii osoba trzecia, która w tym przeszkodziła, a życie to wybór – codziennie stajemy przed możliwością wyboru, utrzymania relacji z żoną, mężem, partnerem, partnerką, w relacjach biznesowych. To jest mój wybór, czy zrobię błąd i postawię krok w złą stronę. Wiesz jak ja podpisuję tę książkę?

– KB: Jak?

– JJ: Niech prawda cię prowadzi. Bo ona zawsze zwycięża. Ta książka to jest moja prawda, to, jak przeżyłam te emocje.

– KB: Jak już mówisz o szczerości, prowadzisz własne media społecznościowe, na tyle, na ile starcza ci czasu, do tego zdarza się, że sama negocjujesz kontrakty reklamowe. Media społecznościowe generalnie, jeśli mowa o znanych sportowcach, często są obłudne, zachwalają produkty, po które nigdy by nie sięgnęli, ale dostają za to pieniądze. Dlatego też sama zajmujesz się takimi sprawami, chcesz być prawdziwa w tym świecie?

– JJ: Wiesz co, sport jest komercyjny i trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Przez lata przeszedł transformację, zauważ, jaki mamy peak oglądalności, jak znani są sportowcy. Znów poruszę temat mojego siostrzeńca – dla niego idolami są youtuberzy. Nie mam nic przeciwko youtuberom, ale widzę, że wzorem dla młodego człowieka jest po prostu ktoś, kto gra w gry. Jeżeli ktoś wyniesie z tego coś dla siebie, dla swojego życia, to jasne, oglądaj youtubera, bo znam wielu fajnych, którzy mają jakiś ciekawy przekaz dla dzieciaków. Mają na nich ogromny wpływ i mam nadzieję, że są tego świadomi. Wiesz, dla mnie wzorem byli moi rodzice, Adamek, Gołota, Adam Małysz, Krzysztof Hołowczyc. Generalnie ludzie, którzy niosą ze sobą ogromne wartości. Na osobach znanych leży ciężar niesienia pewnych wzorów, chociaż niektórzy twierdzą, że jesteś „tylko” sportowcem, czy aktorką, ale coś w tym musi być, skoro wielu ludzi czeka na naszą postawę, opinię, pozycję w pewnych kwestiach. Jeśli Robert Lewandowski podpisuje się marką Gilette, a Joanna Jędrzejczyk marką Puma, to jest to bardzo ogromnym prestiżem dla nas. To ogrom pracy wypracowanej przez wiele lat. Bo jak jesteś nieznany, musisz sam inwestować, pracować. Nie widzimy tego podejścia, tylko wierzchołek tej góry na której jesteśmy. Ale wracając do tych social mediów, mam takie zasady, że odrzucam pewne kontrakty, jeśli ich nie czuję. Nie chcę ludziom wciskać kitu, bo ja nie chcę, żeby mi wciskano kit. Media społecznościowe to duża machina a ja chce dawać ludziom prawdę.

– KB: Jak ktoś przeczyta twoją książkę, to będzie wiedział, o co pytam. Jaki jest twój ulubiony odcinek „Ojca Mateusza”?

– JJ: Wiem do czego dążysz. Artur Żmijewski to świetny człowiek, poznaliśmy się w Korei niosąc znicz olimpijski. Mimo, że możesz robić to raz w życiu, on zrobił to dwa razy – bo na letniej i zimowej. Nie chcę skłamać, ale on chyba pisze też muzykę, czy reżyseruje część odcinków.

– KB: Człowiek orkiestra. Doktorem też już był.

– JJ: Dla mnie był naprawdę super inspiracją. Wiem, że trochę się ze mnie naśmiewacie, ale… nie wiem, który odcinek był najciekawszy. Słuchaj, jest tam kilka dobrych akcji.

– KB: Hubert, co sądzisz?

– HK: Dla mnie to nienaturalne, że w najspokojniejszym polskim mieście dochodzi codziennie do najgłośniejszych przestępstw.

– KB: To może jak ukradli księdzu rower?

– JJ: Jak ukradli księdzu rower.