„Biec albo umrzeć” okiem Piotra Stokłosy

„Biec albo umrzeć” okiem Piotra Stokłosy

Przed lekturą pozycji „Biec albo umrzeć” o skyrunningu nie wiedziałem właściwie nic. Po przeczytaniu książki Kiliana Jorneta jestem bogatszy nie tylko w wiedzę dotyczącą tego ekstremalnego sportu, ale przede wszystkim wiele dowiedziałem się o granicach ludzkiego organizmu. Granicach, które dla autora – hiszpańskiego biegacza – właściwie nie istnieją.

Wbiec na Kilimandżaro, a następnie zbiec z tego masywu w czasie nieco ponad 7 godzin? Żaden problem. Zwyciężyć trzykrotnie w Skyrunner World Series, cyklu jednych z najtrudniejszych wyścigów na świecie? Proszę bardzo. Lista sukcesów Killiana Jorneta jest bardzo długa. Hiszpański sportowiec, specjalizujący się w biegach długodystansowych, kolarstwie górskim, skalpiniźmie i dwuboju (kolarstwo górskie i bieg po górach), nie należy jednak do ludzi z pierwszych stron gazet. Przede wszystkim dlatego, że, pomimo wielu osiągnięć, uprawiane przez niego dyscypliny nie są najpopularniejszymi sportami. Szczególnie w Polsce niewiele osób słyszało o skyrunningu, a większość z nich, dowiadując się o konkurencji polegającej na bieganiu po górach położonych nawet powyżej 2 tys. metrów n.p.m. i nachyleniu momentami większym niż 30%, popukałaby się pewnie w czoło. Tym bardziej warto sięgnąć po książkę kogoś, kto z powodzeniem startuje w tej dyscyplinie, ba, kilkukrotnie okazywał się w niej najlepszy na świecie.

Kilian Jornet swoją książkę rozpoczyna od opisu jednej z szkolnych lekcji. Nauczycielka pytała na niej dzieci, co chciałyby robić, kiedy dorosną. Pięcioletni Kilian, kiedy przyszła jego kolej, odpowiedział, że chciałby liczyć jeziora. Można zastanowić się nad sensem przytaczania tej historii. Pozornie jej obecność na początku pozycji „Biec albo umrzeć” jest nieuzasadniona, jednak w kontekście całego życia Jorneta, opowiedziana przez niego anegdota jest jak najbardziej na miejscu. Stanowi ona bowiem dowód na to, że Hiszpan już od najmłodszych lat miał jasno określony cel w życiu – chciał liczyć jeziora, chodząc po górach, a więc obcować z przyrodą. Uprawianie skyrunningu było więc najlepszym sposobem na realizację dziecięcych marzeń. Jornet w dzieciństwie mieszkał wraz z rodziną w górskim schronisku, w którym pracował jego ojciec. Jego ulubionymi zajęciami po szkole było wspinanie się na skały i drzewa, a w zimie jeżdżenie na nartach. Nie mogło być zresztą inaczej, gdyż schronisko, w którym mieszkał, położone było „na wysokości dwóch tysięcy metrów na północnym zboczu Cerdanyi, między granicznymi szczytami Francji i Andory”, jak przeczytać można w książce. Czy więc chłopak, od najmłodszych lat przyzwyczajony do górskich zabaw i obcowania z przyrodą, mógł wybrać inną drogę? Wydaje się, że nie.

Opisowi dzieciństwa, które zdeterminowało jego przyszłość, autor poświęca pierwszy rozdział. Pisze w nim o wielu górskich wyprawach, przedstawiając niewiarygodne dokonania. Kilian Jornet pierwszy czterotysięcznik zdobył bowiem w wieku… sześciu lat, a kiedy miał już za sobą dziesięć wiosen, w ciągu 42 dni przemierzył Pireneje. Oczywiście wszystkie te wyprawy zaliczył z siostrą przy asyście rodziców, ale i tak robi to ogromne wrażenie. Już na wstępie autor przekonuje więc czytelnika, że ma on do czynienia z niezwykłą osobą, która od najmłodszych lat pokonywała górskie trasy i w której rodzice zaszczepili miłość do gór. Jornet nie traktuje jednak tych osiągnięć jakoś wyjątkowo, nie chełpi się nimi, pisze o nich, jakby były to zwyczajne spacery, które każde dziecko odbywało kiedyś z rodziną. To sprawia, że wzbudza u czytelnika sympatię, a z drugiej strony szacunek, który zwiększa się z każdą kolejną stroną, kiedy dowiadujemy się o kolejnych wyczynach Hiszpana.

„Biec albo umrzeć” nie jest typową autobiografią. Owszem, autor rozpoczyna książkę od opisu dzieciństwa, jednak robi to bardzo skrótowo. Wydaje się, że przywołuje je tylko dlatego, że znajduje się tam uzasadnienie wyboru życiowej drogi. W większości tego typu książek dzieciństwo i młodość autorzy opisują dosyć szeroko. Jornet postępuje inaczej. Po zaledwie kilkunastu stronach przechodzi już do opisu kariery sportowej. Jeszcze w pierwszym rozdziale opowiada o kontuzji, której nabawił się w 2006 r. (złamana rzepka w kolanie), a także o udziale w pierwszym poważnym juniorskim wyścigu – Pierra Menta. Na następnych stronach pisze przede wszystkim o przebiegu kolejnych zawodów, właściwie nie zdradzając czytelnikom zbyt wiele ze swojego życia prywatnego. Jedynie raz Jornet zrywa z tą zasadą, opisując okoliczności poznania dziewczyny o imieniu Alba. Przedstawia w kilku fragmentach miłosną historię, która jednak nie kończy się happy endem – sportowiec po pewnym czasie przestaje się widywać z dziewczyną i ich związek się rozpada. Właściwie tylko ta opowieść jest tak oczywistą wycieczką do życia prywatnego. Pozostała treść książki ściśle związana jest ze sportami, które uprawia Kilian Jornet. To jej niewątpliwy atut, gdyż, po pierwsze, opis wyścigów jest niezwykle ciekawy, a po drugie, właśnie o sportowej stronie życia biegacza czytelnik chciałby dowiedzieć się jak najwięcej. Tym bardziej, że, tak jak pisałem, o Hiszpanie nie dowiemy się wiele z prasy czy nawet internetu, więc w jego przypadku skupianie się tylko na sportowych wyczynach jest bardzo dobrym pomysłem.

Tym, co odróżnia pozycję „Biec albo umrzeć” od innych biografii jest fakt, że kolejne rozdziały nie mają ciągłości. Jornet nie stara się tworzyć z książki jednej opowieści, której części się zazębiają. Każdy rozdział jest opisem innego wyczynu – w jednym pisze o pobiciu rekordu wbiegnięcia i zbiegnięcia z Kilimandżaro, w kolejnym o przemierzeniu biegiem Pirenejów, w jeszcze innym o wyścigu Ultra-Trial du Mont-Blanc. Autor wykazuje się przy tym dbałością o szczegóły – przybliża czytelnikowi dokładny czas pobudki, przebieg poszczególnych dni podczas dłuższych prób, zaznacza, co jadł na śniadanie przed biegiem, co na siebie włożył, czy wreszcie, jak przebiegały same zawody. Opisując swoje starty, Jornet posługuje się bardzo plastycznymi słowami. Pisze w najdrobniejszych szczegółach o tym, co przeżywał jego organizm. Robi to tak sugestywnie, że czytelnik może wręcz odczuć ból, który towarzyszy biegaczowi. Bardzo dokładne opisy tego, co podczas ogromnego wysiłku dzieje się z jego ciałem, powinny spodobać się szczególnie osobom trenującym konkurencje wytrzymałościowe. Każdy, kto brał kiedyś udział w biegu długodystansowym, powinien wiedzieć, o czym pisze autor. Rywalizacja na trasie z równie wycieńczonymi zawodnikami, pokonywanie słabości własnego organizmu, przezwyciężanie kryzysów, szukanie właściwiej drogi, kiedy nie tylko ciało, ale także umysł są już na skraju wyczerpania. To wszystko znaleźć można w pozycji „Biec albo umrzeć”. Jedynym, co irytuje, są momentami zbyt długie przemyślenia autora na tematy związane z bieganiem. Nieszczególnie podobał mi się rozdział 9. zatytułowany „O czym myślę, kiedy myślę o bieganiu?”. Moim zdaniem dzieło nic nie straciłoby na swojej atrakcyjności, gdyby tej części w ogóle w książce nie było. Autor wystarczająco dzieli się już swoją życiową filozofią we wcześniejszych rozdziałach.

„Biec albo umrzeć” bez wątpienia przypadnie jednak do gustu tym, którzy kochają przyrodę. Jornet opisuje w książce wiele krajobrazów, które towarzyszą mu podczas wypraw. Pisze o roślinności terenów, po których biega, sprawiając, że przenosi czytelnika w Pireneje, na szczyt Kilimandżaro czy w jeszcze inne miejsce, o którym aktualnie wspomina. Dzięki lekturze czytający ma więc możliwość towarzyszenia autorowi podczas wypraw i przeżywania razem z nim tego wszystkiego, co Hiszpan przeszedł. Duża obrazowość opisu to chyba największa zaleta pozycji „Biec albo umrzeć”, która szczególnie spodoba się osobom o usposobieniu podobnym do autora. Jeśli ktoś jest miłośnikiem górskich wypraw, lubi sporty wytrzymałościowe albo zwyczajnie chciałby poczytać o wybitnym sportowcu, powinien sięgnąć po książkę Kiliana Jorneta. To kolejna godna polecenia lektura o pokonywaniu ludzkich barier oraz o sportowej filozofii życia.

Piotr Stokłosa