Z książkami sportowymi zapowiadanymi jako wielkie hity w przedsprzedaży jest trochę, jak z walkami stulecia – jest ich zdecydowanie za dużo a ostatecznie mało która potwierdza rozsyłane informacje prasowe. „Ostatnie rozdanie” Tomasza Hajty miało być mocnym uderzeniem, po którym czytelnik długo będzie się podnosił. Czy tak faktycznie jest? Spieszę z odpowiedzią.
Autobiografia ma szansę być dobra, jeśli autor, główny bohater, podejdzie do spowiedzi szczerze i wykona przed postawieniem pierwszych znaków rzetelny rachunek sumienia. Hajto w tej książce podejmuje wszystkie tematy, o które mógłby zapytać go czytelnik chcący poznać pewne sytuacje z jego perspektywy. Nie jest to jednak jednoznaczne z ich całkowitym wyczerpaniem.
Cała opowieść zaczyna się od hazardu, wątku intensywnie poruszanego w tej książce. Trzeba przyznać, że były piłkarz dość obszernie i szczegółowo opisuje swoje uzależnienie od tego typu „rozrywki”, wyjaśniając ile, gdzie i w jaki sposób zdarzało mu się tracić majątek. Później tematyka trwonienia pieniędzy pojawia się kilkukrotnie, jednak po tym mocnym wprowadzeniu, Hajto z drugim autorem – Cezarym Kowalskim – uspokajają narrację, przedstawiając życie młodego człowieka, który rozwija się sportowo, wyjeżdżając ostatecznie do Niemiec. Duisburg, Schalke, później Anglia – cała kariera sportowca została tutaj w mniejszym bądź większym stopniu opowiedziana z bezpośredniej perspektywy Hajty. I bardzo dobrze, bo może nie są to fragmenty spektakularne, ale są ciekawie napisane i czyta się to sprawnie. To pierwszy etap podróży.
W drugiej odsłonie „Ostatniego rozdania” mamy już działa ciężkiego kalibru – powrót do wątku hazardowego, w którym obrazuje system działania tego środowiska, „przyjaciół” chcących pożyczyć ci pieniądze, ciemnych typów i ich jeszcze ciemniejszych zagrywek, które wykorzystać mają słabość ludzkiej psychiki i żądzę wygranej. Hajto wspomina, jak w trakcie przylotów do Polski na zgrupowania kadry z lotniska odbierali go pracownicy kasyn, opowiada o 350 tysiącach złotych przegranych w zaledwie jedną noc i długach, które ma do dzisiaj. Jednocześnie – nie zawsze racjonalnie – odnosi się do artykułów, w których atakuje się go, że ich nie spłaca. – Nawet jeśli jeszcze czegoś komuś nie oddałem, to przecież nie oznacza, że już nigdy nie oddam. – stwierdza w pewnym momencie. Podoba mi się to, wykorzystam przy najbliższym upomnieniu z banku przy kredycie hipotecznym.
Sporo miejsca autorzy poświęcili słynnej aferze z przemytem papierosów. Wątek ten opisywany był już wspak i wszerz, więc każdy zainteresowany polską piłką nożną ma już wyrobioną własną opinię o tym incydencie. Po przeczytaniu książki jestem zadowolony, ponieważ wyjaśnienia, które dostałem wydają się być wiarygodne i szczere.
Jestem natomiast absolutnie zawiedziony wątkiem potrącenia starszej kobiety, który ciągnie się za głównym bohaterem od lat. Owszem, poświęcono mu jeden rozdział, jednak ma on zaledwie cztery strony i nie wnosi niczego do tej sprawy. Rozumiem, to dla opowiadającego ciężka historia. Ale chcąc napisać książkę o swoim życiu trzeba liczyć się z tym, że nie każda sprawa jest lekka i przyjemna. Rolą Kowalskiego było wyciąganie ze swojego rozmówcy informacji, które z punktu widzenia czytelnika będą ciekawe. Tymczasem wypadek został w rzeczywistości tylko liznięty, brakło w nim budowania napięcia, próby wyjaśnienia zdarzenia przez prześledzenie ostatnich wydarzeń w życiu bohatera opowieści. Czegokolwiek, co nie zmarnowałoby tych czterech stron publikacji.
Kończąc „Ostatnie rozdanie” miałem podobne odczucia, co Krzysztof Stanowski. Nie znam osobiście Hajty, ale też miałem wrażenie, że ta opowieść mogła – a właściwie powinna – być „grubsza”, bardziej kontrowersyjna i bezkompromisowa. Jednocześnie to nie jest zła książka, bo gdybyśmy przypisywali ją komuś mniej „Hajtowemu” na pewno przypadłaby nam do gustu. Całość, wbrew pozorom, nie jest przesycona niepotrzebną wulgarnością i czyta się ją przyzwoicie. To jednak za mało jak na spowiedź Hajty.
Książka została przekazana do recenzji przez wydawcę.