Spisywanie wspomnień człowieka, który przeżył piekło na ziemi musi być ciężkim zadaniem. Na ile można sobie pozwolić w otwieraniu szufladek w pamięci głównego bohatera? O co pytać? W jakiej formie zawrzeć tę historię? Zawsze jestem pod wrażeniem autorów, którzy podjęli się napisania książki na podstawie rozmów z osadzonymi w obozach koncentracyjnych. Takie zadanie postawiła przed sobą Katrina Shawver, amerykańska dziennikarka, która opowiedziała światu o losach Henryka Zgudy w publikacji „Od Auschwitz do Ameryki”.
Autorka odnalazła Zgudę w ramach pracy dla lokalnej gazety, gdy szukała tematu na kolejny artykuł do swojej regularnej kolumny. Krótkie spotkanie i otwartość, z jaką ten starszy już wtedy pan odpowiedział na jej kilka pytań sprawiły, że w jej głowie zaczęła kiełkować myśl o czymś znacznie większym, niż kilka linijek tekstu. Tak powstała publikacja, której można przypisać dwie formy. Z jednej strony jest to wywiad-rzeka, bo poszczególne rozdziały napisane są w formie pytań i odpowiedzi. Z drugiej strony autorka stara się przybliżyć zagranicznym czytelnikom europejską odsłonę II wojny światowej i Holokaustu.
Po pierwszych kilkunastu stronach byłem tym tytułem szczerze zachwycony, jednak im dalej, tym czar pryskał. Nie jest to zła książka, jednak ma kilka irytujących mankamentów. Po pierwsze, nadmierna emocjonalność Shawver, która pisze o tematach trudnych. Podkreślanie w każdym kolejnym rozdziale, że sytuacja Żydów w tamtych czasach ją zatrważa lub że płakała po opowieściach Henryka całą noc nie jest obligatoryjnym elementem dobrej książki sportowo-historycznej. „Od Auschwitz do Ameryki” jest też doskonałym wyjaśnieniem, dlaczego w zagranicznych mediach spotkać możemy się z określeniem „polski obóz śmierci”. Autorka, 40-letnia dorosła kobieta dopiero podczas rozmów ze Zgudą zrozumiała w pełni powagę tamtej wojny i skalę zła wyrządzonego ludziom przez ludzi w tym okresie. Zrozumiała również specyfikę geograficzną Europy Wschodniej i umiejscowienie poszczególnych miejsc na mapie kontynentu. Tworzy przy tym przy okazji kilka nie do końca zgodnych z prawdą uogólnień.
Tytuł też ma też kilka mankamentów technicznych. Zdarzyło mi się znaleźć stronę zamienioną miejscami, do tego tłumacz mógł uniknąć wielu powtórzeń, szukając synonimów. Dopełnieniem tego jest jego niekonsekwencja w podejściu do języka niemieckiego – raz pojawia się w książce Rudolf Höß, innym razem ten niemiecki zbrodniarz ma spolszczone nazwisko.
Żeby była jasność – to nie jest zła książka. Gdyby autorka obrała inną konwencję, nie budując dramatyzmu na własnych uczuciach, czytałoby się ją dużo lepiej. Kiedy do głosu dochodzi Zguda, wkraczamy na niewygodny front ciężkich opowieści, które jeżą włos na głowie. Z kolei Shawver chcąc zbudować w tle narrację stosuje wiele uproszczeń, nie zawsze trafnych. Ale nie należy przejść obok tej publikacji bez zastanowienia.