Zakopane na początku XX wieku stało się zimową stolicą Polski. Przyjeżdżali tam artyści i literaci, a po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości, zaczęli się pojawiać pierwsi wirtuozi narciarstwa. Pech, brak doświadczenia i błędy po stronie logistycznej sprawiły, że do 1939 r. Polska nie zdobyła żadnego medalu na zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Druga wojna światowa brutalnie przerwała ten bujnie się rozwijający pionierski okres polskiego narciarstwa… Dariusz Jaroń w książce „Skoczkowie. Przerwany lot” (ukazała się 11 marca 2020 r. nakładem wydawnictwa Marginesy) postanowił opisać tę romantyczną i tragiczną jednocześnie historię pierwszych polskich mistrzów „dwóch desek”.
Dariusz Jaroń pracuje jako dziennikarz od kilkunastu lat, a w 2019 r. napisał swoją pierwszą książkę; nakładem Marginesów ukazała się opowieść o nieco zapomnianej pierwszej polskiej wyprawie w Himalaje z 1939 r. Książka „Polscy himalaiści” otrzymała nominację do nagrody Książki Górskiej Roku 2019 na Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju, przyznano jej także tytuł Najlepszej Książki Miesiąca „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”. Debiut autora był więc bardzo obiecujący, ale jak to się mówi w przypadku beniaminków – drugi sezon jest zawsze najtrudniejszy.
Już sam dobór tematu książki „Skoczkowie. Przerwany lot” wzbudzał pewne emocje. Jest to historia Bronisława Czecha oraz Stanisława Marusarza i jego młodszej siostry Heleny. Podstawowe pytanie brzmiało – co nowego do tych świetnie opisanych historii mógł dodać Dariusz Jaroń? W 1974 r. Alfons Filar napisał kultowe już „Laury na śniegu: opowieść o Bronisławie Czechu i Helenie Marusarzównie”. W latach siedemdziesiątych miał możliwość porozmawiać z wieloma świadkami, świetnie pamiętającymi dwójkę głównych bohaterów. Filar był w czasie wojny partyzantem AL, a w PRL pracował w MO i MSW, ale opisywał bohaterów walki z niemiecką okupacją, więc cenzura aż tak wiele tam nie zniekształciła. W 1996 r. ukazała się książkowa wersja rozprawy doktorskiej prof. Haliny Zdebskiej pt. „Bohater sportowy. Studium indywidualnego przypadku Bronisława Czecha (1908-1944)”, w której autorka niezwykle dogłębnie przybliżyła życiorys Bronisława Czecha, docierając do tych postaci (wciąż wtedy żyjących), do których nie dotarł Alfons Filar. Wreszcie przecież Stanisław Marusarz wojnę przeżył i wydał wspaniałe wspomnienia „Na skoczniach Polski i świata” (pierwsze wydanie w 1955 r., potem kolejne). W dodatku w 1999 r. ukazała się jego kompletna biografia autorstwa specjalisty od historii narciarstwa i pracownika Muzeum Tatrzańskiego im. dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem Wojciech Szatkowskiego pt. „Stanisław Marusarz – król nart”. Nasuwa się więc oczywiste pytanie: co takiego mógł do tych historii dodać kolejny autor, żeby był sens wydawania nowej książki?
„Skoczkowie. Przerwany lot” to jednak nie jest tylko „kalka” wydanych wcześniej publikacji. Przede wszystkim autor ujął sprawę bardziej przekrojowo i stworzył coś na kształt potrójnej biografii, na podstawie której opisał właściwie całe polskie narciarstwo II RP. Wiodąc nas przez dzieje życia Bronisława Czecha, Stanisława Marusarza i Heleny Marusarzówny, Dariusz Jaroń opisuje, jak rodziło się w Zakopanem narciarstwo (wspomina o pionierze Stanisławie Barabaszu), w jakich miejscach trenowała młodzież, jakie były warunki sprzętowe, jakie zawody się odbywały itp. Opowiada o tym chronologicznie, więc kiedy Czech jest już uznanym mistrzem, pojawia się 15-letni Staszek Marusarz jako przedskoczek na zakopiańskim FIS (ówczesne MŚ w narciarstwie) w 1929 r. Kiedy obaj panowie są już znanymi sportowcami, a Marusarz przebija osiągnięcia Czecha (który z czasem coraz bardziej skupia się na pracy trenera), do gry wchodzi młoda ambitna blondynka Helenka.
Dariusz Jaroń nie wniósł wiele nowego do naszej wiedzy o trójce bohaterów, ale napisał wciągającą reportażową opowieść o „dzieciństwie” polskiego narciarstwa, które było zapowiedzią stałej obecności Polski w światowej czołówce – gdyby nie wojna. Właśnie historie wojenne, niezwykle dramatyczne, są zdecydowanie najciekawsze w tej książce, a do tego wzruszające:
Pewnej nocy, Stanisława nie zanotowała daty, Bronek odwiedził siostrę we śnie. Szli na nartach na Zawrat. Jak za dawnych lat. Ileż to podobnych wycieczek mieli za sobą? Ile to razy w gronie rodzeństwa lub z przyjaciółmi wydeptywali tatrzańskie szlaki wzdłuż i wszerz, czy to rekreacyjnie, czy też – żwawym tempem – w ramach Bronkowej zaprawy przed sezonem?
Idą. Dopiero co spadł śnieg. Pogoda przednia. Pod stopami miękki puch, wokół pokryte iskrzącą bielą szczyty, a nad głowami oślepiające wręcz słońce. Są już na przełęczy. Rozglądają się, chłoną zmysłami nieme piękno natury. Ciszę przerywa głos Bronka.
– Jaki piękny jest świat. Stasiu! Szusujemy na Zmarzły Staw! – zakomenderował.
Na siostrę padł blady strach.
– Na Zmarzły Staw? Z Zawratu? Bronek, boję się, nie pojadę!
– Nie bój się! Szusuj! – odparł bez chwili wahania.
Staszka, czując, że nie przekona brata, wymyśla kompromisowe rozwiązanie.
– To ty, Bronek, szusuj, a ja za tobą zakosami pojadę.
„I wyszusował – zapisała w swych wspomnieniach – Widzę, jak znika w tumanie śniegu na Zmarzłym, a ja zakosami zaczynam zjeżdżać. Zrobiłam trzy zakręty, trzeci koło Matki Boskiej Zawrackiej i… obudziłam się. To był sen. Bronek szusował do wieczności. (s. 336-337)
Podobnych wzruszających momentów jest więcej, zwłaszcza kiedy jest mowa o ostatnich dniach w niemieckiej niewoli Bronka Czecha i Heleny Marusarzówny. Bywa też wesoło, ale to przede wszystkim przed 1939 r. – jak choćby przy okazji historii poznania się Stanisława Marusarza ze swoją żoną, dzięki zagubionemu psu (do których zresztą „Dziadek” miał niesamowite podejście). Ciekawie pokazana jest przemiana stosunku Niemców do Polaków po dojściu Hitlera do władzy, którą bohaterowie zauważali podczas kolejnych wyjazdów na zawody do naszego zachodniego sąsiada. Razić nas muszą braki organizacyjne raczkujących polskich sportów zimowych, które naszym mistrzom odbierały niekiedy szanse na medale. Dariusz Jaroń opisuje też, jak wielki pech prześladował Marusarza tuż przed najważniejszymi imprezami (choroby, kontuzje). Wreszcie jest też temat, o którym do 1989 r. nikt nie mógł napisać:
– Kiedy wydawało się, że wszystko w życiu Staszka Marusarza wraca na właściwe tory, a rodzina niebawem szczęśliwie się powiększy, na Żywczańskim pojawiła się bezpieka.
Terror nowego okupanta narastał, a na czarną listę trafiał teraz każdy, kto wcześniej działał w podziemiu i aktywnie przeciwstawiał się Niemcom. Ludzie znów zaczęli znikać. Przepadali za murami aresztów. Zdarzało się, że nie wracali już na drugą stronę lub zaczynali wszystko od zera daleko na Wschodzie, o ile oczywiście przetrwali trudy syberyjskiej codzienności.
Córka Staszka zapamiętała z opowieści cioci Zosi, że kiedy przyszli po ojca, ten był akurat w Krakowie u studiującej małżonki. Zosia niezwłocznie pojechała go ostrzec. Wtedy na dwa lata przeprowadził się do Karpacza. Chciał przeczekać najgorszy czas. Zaangażował się w projektowanie skoczni i tras narciarskich, dowodząc, że jest oddanym budowniczym Polski Ludowej. (s. 349)
Historia zatoczyła koło – podobnie jak podczas niemieckiej okupacji, Marusarz musiał z dala od domu zajmować się budową skoczni, zamiast na nich skakać. Po dwóch lata władza ludowa trochę „odpuściła”, ale na koniec kariery zasłużony sportowiec i patriota dostał kolejny „policzek”; pojechał na zimowe IO do Cortiny d’Ampezzo w 1956 r. dzięki wstawiennictwu mediów, ale dzień przed zawodami trener przekazał mu, że wystąpi jako przedskoczek. „Dziadek” miał już wtedy 42 lata i z pewnością nie był gorszy od zawodników zgłoszonych do konkursu, z których zresztą żaden nie zajął dobrego miejsca. Opowieść Dariusza Jaronia biegnie dalej, aż do przejmującej śmierci Stanisława Marusarza w 1993 r. podczas wygłaszania mowy na pogrzebie swojego przyjaciela prof. Wacława Felczaka. W tej części książki znajdziemy też unikalne opowieści, powstałe na podstawie rozmów autora z córką Stanisława Marusarza, ukazujące go jako ciepłego ojca i dziadka. Jeśli szukamy czegoś nowego w porównaniu do poprzednich publikacji, będą to właśnie te końcowe fragmenty o „jesieni życia” Marusarza.
Książka Dariusza Jaronia „Skoczkowie. Przerwany lot” to ciekawa opowieść, napisana głównie na podstawie wcześniej wydanych w tym temacie publikacji. Dlaczego warto po nią sięgnąć? Po pierwsze – wymieniane na początku recenzji książki Alfonsa Filara, Haliny Zdebskiej, Wojciecha Szatkowskiego czy samego Stanisława Marusarza są dzisiaj raczej ciężko dostępne. A temat jest na tyle ciekawy, że warto go odświeżać co jakiś czas i bardzo dobrze, że Dariusz Jaroń się na to zdecydował. Po drugie – mamy w „Skoczkach. Przerwanym locie” opowieść kompleksową o największych sukcesach polskiego narciarstwa przed wojną na przykładzie biografii trzech najlepszych narciarzy; nikt wcześniej tak tego nie ujął. Wreszcie po trzecie – książka jest po prostu dobrze napisana, intersująca, wciągająca i bardzo przyjemnie „płynie się” (w tym wypadku bardziej pasowałoby określenie „szusuje się”) przez kolejne strony. Od strony graficznej też nie można zbyt wiele zarzucić, grafik się postarał, mamy też sporo ciekawych zdjęć. Jak najbardziej do polecenia.