Ewa Maj, autorka książki „Szczypiorniści Śląska. Historie opowiedziane”, postarała się, by uwzględnić świadków historii klubu z Wrocławia. Urodzeni w latach 40. i 50., a jeden z nich (Jan Milewski) przyszedł na świat jeszcze wcześniej, bo w 1937 roku, opowiadają z rozrzewnieniem o czasach minionych.
Grali w siedmio lub jedenastoosobowej odmianie piłki ręcznej. Współtworzyli sukcesy Śląska. W książce są historyczne ciekawostki. Dowiedziałem się chociażby, że piłka ręczna jest najmłodszą dyscypliną z piłką. Zaczęło się od… internowania legionistów w obozie jenieckim w Szczypiornie koło Kalisza. Stąd nazwa „szczypiorniak”. Możemy przekonać się, jaką rolę w rozwoju tej gry u nas odegrały wpływy niemieckie czy jaki boom na piłkę ręczną nastąpił po II wojnie światowej.
Peerelowskie trudy
Dla mnie zaskoczeniem było to, ze w okresie PRL, do 1989 roku, najlepszą drużyną w Polsce był Śląsk. Niegdysiejsi zawodnicy WKS wspominają swoje początki. Wskazują na autorytet, którym był trener Antoni Turkiewicz, on ich inspirował i zaznajamiał z tajnikami gry. Andrzej Michalak nie ukrywa, że wtedy była bieda, terror stalinowski, czas zastraszania i zamętu. Książka ma wymiar nostalgiczny. Stanowi zapis wspomnień, w których mężczyźni w słusznym wieku odnoszą się do okresu swojej młodości.
Śląsk jak… Barca
Kazimierz Frąszczak to kolejna osoba, trener, któremu ówcześni szczypiorniści dużo zawdzięczają. Piotr Czaczka mówi, że dawniej Śląsk był jak… Barcelona. Miał trzy sekcje: piłka nożna, piłka ręczna i koszykówka. Z książka wyłania się też specyfika sportu w epoce PRL. Poznajemy WKS jako klub wojskowy, resortowy. Możemy zaznajomić się też z życiem towarzyskim tych, którzy zdobyli się na szczerość. To sprawia, że opowieść ma wielowątkowy charakter. Nie są to tylko dywagacje stricte sportowe, lecz wypowiedzi zawierające głębię, ciepło, sporą dawkę humoru czy barwnych anegdot.
Jest tu dynamiczna narracja. Czasami wgryzamy się w to, jak niełatwo wtedy się żyło w innej rzeczywistości niż teraz. Książka na pewno zainteresuje lokalnego czytelnika, który chce zagłębić się w dzieje Śląska, ale nie tylko jego! Przecież pasjonaci historii sportu też powinni być zadowoleni po lekturze.
Oddanie głosu świadkom
Jestem pełen podziwu dla autorki, która musiała poświęcić godziny na przeprowadzenie rozmów, które prowadzą nas przez historię klubu. To znacznie trudniejsze zadanie niż w sumie dość monotonne przywoływanie starych dziejów bez opinii tych, którzy byli bohaterami tamtych czasów. Forma pisania, na jaką zdecydowała się Ewa Maj, z całą pewnością nie jest sztampowa, tylko oryginalna i słuszna.