Paweł Czado: Autor musi wiedzieć co pisze, a nie pisać, co wie

Piechniczek. Tego nie wie nikt

Paweł Czado: Autor musi wiedzieć co pisze, a nie pisać, co wie

Paweł Czado: Autor musi wiedzieć co pisze, a nie pisać, co wie
Paweł Czado

Paweł Czado

Paweł Czado – dziennikarz Gazety Wyborczej – miał już okazję zadebiutować na polskim rynku literatury sportowej mniejszymi publikacjami. W listopadzie 2015 roku premierę będzie mieć jego pierwszy duży materiał – biografia Antoniego Piechniczka.

– Wkrótce ukaże się pierwsza książka o Antonim Piechniczku, której jest Pan współautorem. Dlaczego wybraliście z Beatą Żurek na głównego bohatera swojej publikacji właśnie tę postać?

– Bo zdumiewający jest fakt, że nie powstała jeszcze obszerna książka poświęcona tej postaci. Antoni Piechniczek ma niezwykły życiorys i dzieli się ogromną ilością niecodziennych opowieści. Ludzie naprawdę się zdziwią tym co przeżył – już od samego dzieciństwa. Po za tym to dla polskiego futbolu postać niezwykle zasłużona, która osiągnęła AUTENTYCZNE sukcesy – w przeciwieństwie do wielu hałaśliwych bohaterów książek piłkarskich w Polsce, którzy tak naprawdę niewiele osiągnęli.

Ktoś mniej rozgarnięty może przypuszczać, że ceną za osobiste opowieści trenera byłby sposób napisania książki – czyli, że miałaby to być hagiografia. Śmieję się kiedy to słyszę. To oczywiście bzdura, którą rozwieje lektura. Zapewniam, że nie jest to Żywot Św. Antoniego. Wypowiada się dla nas prawie sto osób, które trener Piechniczek poznał na różnych etapach życia i kariery – nie zmienialiśmy ich wypowiedzi.

Piechniczek - Tego nie wie nikt

– W tym roku premierę miała książka o innym byłym bohaterze polskiej reprezentacji – Grzegorzu Lato – przy tworzeniu której nie brał on jednak udziału. Antoni Piechniczek poświęcił Wam zaś dziesiątki godzin na przekazanie swoich wspomnień. Jak Pan uważa, czy pisząc tego typu biografię takie zaangażowanie opisywanej postaci jest niezbędne do stworzenia dobrej publikacji?

– Nie, nie uważam, że zaangażowanie opisywanej postaci jest niezbędne do stworzenia dobrej biografii. Można podać mnóstwo przykładów jako „kontrtezę”. Gdyby tak było nie powstałaby przecież ani jedna świetna książka historyczna o osobistościach z minionych wieków. A ja uwielbiam na przykład „Ryszarda III” autorstwa Paula Kendalla (mimo, że ze swoim bohaterem nie rozmawiał).

W przypadku Antoniego Piechniczka oczywiście dobrze się stało, że miał możliwość się wypowiedzieć. Gdyby nie to, niektóre historie nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. A tak – ujrzą. Uzmysłowiłem sobie, że bez niego ta książka byłaby o niebo gorsza. Nie! O dziesięć niebios!

– To pierwsza tak obszerna Pana książka. Czym różni się praca przy takim tytule, od dotychczasowych „broszurek”, jak to Pan nazywa.

– Dotąd rzeczywiście nie zdarzyło mi się napisać lub „współnapisać” książki grubszej niż 200 stron. Ta ma 400. Różnice między broszurami a „grubasami” są dwie.

Różnica pierwsza – jeszcze przed pisaniem trzeba bardzo porządnie przemyśleć tok narracji. Założyć sobie ramy konstrukcji, w której chcemy się poruszać. Na co poświęcać osobny rozdział? Na co nie poświęcać? Jak duże mają to być rozdziały?. Zastanawianie się nad tymi kwestiami dopiero w trakcie pisania przy tak dużym projekcie jest ogromnym błędem. Raz, że książka może się rozrosnąć do niebotycznych rozmiarów – a to straszny ból dla autora ciąć własne teksty, bo są za grube i wydawca nie wyda. Dwa – książka może się nagle przechylić gwałtownie w jedną stronę jak szalupa na oceanie. Chodzi o to, że jeden wątek nie może zdominować całości – tylko dlatego, że akurat na ten temat wiemy więcej niż na inny. Dlatego zasada jest prosta i podstawowa: AUTOR MUSI WIEDZIEĆ CO PISZE, A NIE PISAĆ CO WIE.

Różnica druga – czas. Nigdy w życiu nie poświęciłem całego roku na taki projekt. Wymagał wielu podróży. Odwiedziłem wielu piłkarzy – ze Zbigniewem Bońkiem, Władysławem Żmudą czy Stefanem Majewskim spotkałem się w Warszawie, z Grzegorzem Lato – w Mielcu, Pawłem Janasem – we Wronkach, Hubertem Kostką – w Raciborzu, Piotrem Czają – w Międzybrodziu.

Oczywiście nie było łatwo. Przez ten cały czas przecież normalnie pracowałem więc książką zajmowałem się albo przed pracą albo po. Wykorzystałem na to cały urlop. Oczywiście nie narzekam. Wręcz przeciwnie – jestem szczęśliwy. Naprawdę było warto.

– Rynek polskiej literatury sportowej w minionych latach rozwija się w gwałtownym tempie. Spodobały się Panu jakieś konkretne lektury?

– Cieszę się tym. Obok gniotów powstaje mnóstwo książek wybitnych. W ostatnim czasie największe wrażenie zrobiły na mnie biografie Mohammada Alego i Mike’a Tysona (uwielbiam boks) oraz mundialowy pięcioksiąg Andrzeja Gowarzewskiego i jego współpracowników.

Rozmawiał Krzysztof Baranowski