Wisła w ogniu Recenzja

Wisła w ogniu

Okładka

Książka Szymona Jadczaka o krakowskiej Wiśle żyje własnym życiem w mediach od dawna. Teraz, w połowie października, ma ona swoją długo wyczekiwaną premierę. Dziennikarz po emisji swojego reportażu drążył dalej, publikując rozszerzenie tego, co zgromadził na temat funkcjonowania krakowskiego zespołu w ostatnich latach.

Zaczynając niniejszą recenzję muszę wyjaśnić jedną rzecz. Nie zamierzam rozliczać autora z tego, czy pisze prawdę, tę „czystą”, bez własnych dopowiedzeń i intensywnego ubarwiania faktów. Książka ma charakter reportażu, formy wymagającej, dlatego zakładam, że to, co przeczytałem faktycznie Jadczak usłyszał od swoich informatorów lub sam zaobserwował. Jeśli wewnątrz znajdują się kłamstwa, niech osoby, które tak uważają pozywają jego i wydawnictwo – sprawę będą miały szansę wyjaśnić sądy. Dopóki nie zapadną prawomocne wyroki wedle których „Wisła w ogniu” jest bajką a nie relacją z funkcjonowania opisywanego środowiska, nie odważę się postawić tez, z jakimi spotykałem się do tej pory w mediach społecznościowych. Szymonowi Jadczakowi zarzucano zarówno po publikacji jego materiałów w telewizji, jak i teraz, przy okazji premiery książki, że daje się nabierać na absurdalne historie, jakie zasłyszał od potencjalnych świadków albo sam podkręca plotki na własne potrzeby. Ale czy w tej sprawie można wyznaczać granice absurdu? Czy po Vannie Ly i jego szwedzkim partnerze można ustawić poprzeczkę zrozumienia w jakimś konkretnym miejscu wmawiając sobie, że większego nonsensu nie przyjmiemy do wiadomości? Takich opowieści – balansujących na granicy niedorzeczności i logiki – wewnątrz jest wiele. I to jest w tym wszystkim najbardziej zaskakujące, bo na podstawie tego, co wydarzyło się naprawdę, próg akceptowalności dla krakowskich wydarzeń był bardzo niski. Tu już wszystko byłoby wiarygodne.

To nie jest książka sportowa. To reportaż kryminalny, gdzie sport, chcąc nie chcąc, jest tłem historii, w którym klub piłkarski posłużył do zbudowania narracji i mitu kiboli dla których nie ma żadnych granic i świętości. Kropelka po kropelce, jak ta drąży skały, jak dziecko testujące swoich rodziców, gdzie znajduje się nieprzekraczalna granica, tak oni przesuwali te granice dokąd można się posunąć prowadząc swoje szeroko rozumiane interesy. W pewnym momencie każdy mógł być wrogiem, tak jak każdy mógł być przyjacielem – dzisiaj wrogu, wczoraj bracie, czyż nie?

W pierwszych rozdziałach Jadczak stara się nakreślić historię rozwoju ruchu kibicowskiego w Polsce końcówki XX. wieku, którego analiza ma pomóc w ustaleniu przyczyn tak gwałtownego rozwoju bojówek i ich bardzo dużego wpływu na funkcjonowanie profesjonalnych klubów piłkarskich. Komuna nie pozwalała na tworzenie się dużych zorganizowanych grup, które wymykały się spod kontroli aparatu państwowego. Każda zadyma kończyła się szybką i brutalną pacyfikacją ze strony milicji. Upadek tego ustroju wiązał się z tymczasowym osłabieniem struktur państwa, kryzysem gospodarczym i rosnącym bezrobociem. W skrócie – wodą na młyn dla frustracji rosnących w młodych mężczyznach, którzy mogli je rozładować w bójkach.

Sama książka jest zaś o krakowskiej Wiśle, dlatego autor w dalszych rozdziałach, skupia się już głównie na niej, dzięki czemu poznać możemy punkty zwrotne, doprowadzające ostatecznie do przekazania klubu w niepowołane ręce. To jak z wypadkami lotniczymi – jak przy obsłudze samolotu ktoś popełni jeden błąd – nie jest źle. Dwie, czy trzy usterki jeszcze dają szansę na ratunek. Ale gdy te problemy się nawarstwią, wszystko zmierza do nieuchronnej katastrofy. Takich momentów Jadczak zauważył kilka – zarówno związanych z personaliami i decyzjami kadrowymi, jak i wydarzeniami społeczno-gospodarczymi w Polsce i na świecie.

Zdarzyły się autorowi błędy. W jednym z rozdziałów pisze bowiem, że jednego z kiboli pognano z grupy zimą 2019 roku, która zacznie się dopiero 22. grudnia bieżącego roku. Chyba, że ten dostał wilczy bilet a conto, to wtedy miałoby to sens. Do tego stwierdził również, że kibice Wisły ubzdurali sobie, że Jacek Majchrowski nie skłania się bardziej ze swoimi sympatiami w kierunku Cracovii, co chyba nie jest jednak zgodne ze stanem faktycznym. Prezydent miasta popełniał bowiem swego czasu pewne gafy, obrazujące jego podejście do dwóch zwaśnionych klubów („nigdy nie zejdziemy na psy” wypowiedziane w ramach życzeń noworocznych). Jadczak interpretuje to jednak inaczej, co też oczywiście ma sens, bo Majchrowski szybko przeprosił za tamto wystąpienie. Niemniej jednak wydaje mi się, że w tym przypadku się myli. Również korekta przepuściła nieco literówek, ale nie było ich dużo. Sama książka ma estetyczną oprawę, wydana została w miękkiej okładce. W środku wydawca zrezygnował z zamieszczania fotografii.

[Autor wyjaśnił po publikacji tej recenzji, że „zima 2019” odnosi się w tym przypadku do stycznia bieżącego roku. – przyp red.]

Wbrew temu, czego chciałaby część wiślackiej społeczności, „Wisła w ogniu” to książka, którą warto przeczytać. Abstrahując od spraw wspomnianych we wstępie, to publikacja ciekawa, wciągająca, zaskakująca, ale i przerażająca. Mocno eksploatowanym wątkiem jest tutaj m.in. nieudolność policji, która przez lata nie zrobiła wiele. by uciąć Cerberowi głowę, zanim wyrosły mu dwie kolejne. Aczkolwiek nieudolność nie jest tu raczej adekwatnym słowem, bo odnosiłoby się ono do nieporadności i braku umiejętności radzenia sobie z pewnymi sprawami. Tymczasem, jak nierzadko wynika z lektury, pewne sytuacje celowo mogły być rozwiązywane w ten a nie inny sposób.

„Wisłę w ogniu” przeczytać warto. Każdy sam zadecyduje, czy w jej zawartość uwierzy, czy nie. Czy należy traktować ją jak książkę sportową? Absolutnie nie.

[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Krzysiek Baranowski[/dropshadowbox]

Książka została przekazana do recenzji przez wydawcę.