Autor książki „Wielki Widzew” – Marek Wawrzynowski – odpowiedział na kilka naszych pytań.
– „Wielki Widzew” – dla wielu jest to najlepsza książka piłkarska nie tylko tego roku, ale w ogóle, jeśli chodzi o historię rynku wydawniczego w naszym kraju. Jakie były założenia, czy jej koncepcja zmieniała się wraz z kolejnymi rozdziałami?
– Ocena wynika na pewno z tego, że jest dość nowatorska jak na nasz rynek, powiedziałbym „anglosaska”. U nas dominują głównie autobiografie, ewentualnie biografie autoryzowane czy wywiady rzeki, choć to ostatnie nie w sporcie. Wynika to pewnie ze względów finansowych. Jeśli autor dostaje 10 procent za książkę, a 5 tysięcy sprzedanych egzemplarzy uznaje się za dobry wynik, to łatwo przeliczyć, że za książkę można zarobić 20 tysięcy złotych. To się po prostu nie opłaca. Oczywiście są wyjątki, ale generalnie nikt nie garnie się do pisania tego typu książek. Nasz rynek nie wchłonie takich produkcji. Ja akurat wyszedłem z założenia, że zysk jest sprawą zupełnie drugorzędną, chodziło o to, żeby zostawić coś po sobie, jakiś swój znak rozpoznawczy. Sam lubię czytać archiwalne teksty z lat 70., 80 i oceniam autorów z przeszłości na ich podstawie, a nie zasłyszanych opinii. Może kiedyś ktoś powie, że Wawrzynowski to był porządny autor. Jeśli chodzi o koncepcję to od początku byłą dość podobna, zmieniał się głównie styl. Na początku książka była, ze tak powiem, dość drętwa. Punktem zwrotnym było ponowne przeczytanie „Ręki Boga” Jimmy’ego Burnsa. Każdy rozdział recenzowali też moi dwaj przyjaciele, Piotrek Żelazny i Łukasz Olkowicz. Nanosili poprawki i uwagi, czasem bardzo ostre. Może nawet za ostre. Ale o to ich prosiłem, więc zagryzałem wargi i przerabiałem.
– W książce znaleźć można nie tylko piłkarską historię sportowców, ale także opisy ich życia prywatnego. Czy zawodnicy, do których udało się dotrzeć, nie mieli oporów przed opowiadaniem swoich historii? Z takim problemem spotkał się m.in. Simon Kuper w ostatniej książce.
– Każdy przedstawia to co chce, pewnie rzeczy ujawnia, inne zataja, wiadomo, że chce wypaść jak najlepiej. Tu jest rola autora, żeby nie poddawać się i szukać dalej, kopać głębiej. Najlepsze historie o piłkarzach opowiadają zazwyczaj ich koledzy. Niektórzy mają umiejętność zapamiętywania anegdot. Tu fantastyczni byli Tadeusz Świątek, Wiesław Wraga, Mirosław Myśliński, Jacek Machciński i Wiesław Chodakowski, który miał nawet wiele rzeczy zapisanych w zeszycie.
– Książka to przede wszystkim masa ciekawych historii. Która z nich wydaje się najciekawsza według autora?
– Większość rzeczy było dla mnie zupełnie nowych, więc historii które lubię najbardziej jest sporo. Bardzo lubię tę o Krzysztofie Surlicie i Stefanie Szczepłku, historię Kazimierza Żbrocha czy cały rozdział o Burzyńskim albo krótki dialog Machińskiego z Piotrem Romke. Starałem się, by książka nie była zbiorem anegdot, ale żeby na dwie, trzy strony przypadała choć jedna.
– Wydanie „Wielkiego Widzewa” okazało się sukcesem. Jakie są plany związane z dalszą „karierą” wydawniczą?
– Robię research do książki o Zibim. Dziwne, że o tym jednym z najlepszych piłkarzy w historii naszej piłki nie powstała jeszcze biografia. Jestem pewien, że swoja karierą na to zasłużył. I na pewno nie będzie to hagiografia.
– Rynek literatury sportowej w Polsce rozwija się intensywnie w ostatnim czasie. Jakie pozycje można polecić czytelnikom?
– Jest sporo rzeczy, choć głównie mainstream. Tak naprawdę mało jest pozycji na najwyższym światowym poziomie. Możliwe, że wynika to z tego, że nasz czytelnik głównie interesuje się dużymi klubami i dużymi nazwiskami. Z tego co wiem polskie tłumaczenie „Inverting Pyramid” Jonathana Wilsona sprzedało się fatalnie, a to fantastyczna książka, którą powinien mieć zdecydowanie każdy kto choć trochę interesuje się futbolem. Jedna z najlepszych produkcji w historii dziennikarstwa sportowego. Tak więc nie ma reguły. Z ostatnio wydanych interesujące było porównanie Mourinho z Guardiolą, nawet na dniach zrobię recenzję tej książki na swoim blogu. Podobała mi się książka „Futbol jet okrutny” Michała Okońskiego. Zacząłem czytać autobiografię Domenecha. Jest świetna, choć musimy mieć świadomość, że napisał ją człowiek przegrany, który chce za jej pośrednictwem wyrównać kilka rachunków. Z poprzednich lat, wiadomo, Iwan i Deyna.
– Jakie jest Pańskie zdanie na temat plebiscytów, takich jak Sportowa Książka Roku?
– Jestem zdecydowanie za. Mam nadzieję, że się rozwinie. Jeszcze 5 lat temu byłby problem ze zorganizowaniem tego, bo nie było wystarczającej ilości książek, a dziś jest dobra pora na start. Bardzo często przeglądam tego typu zagraniczne konkursy i na ich podstawie kupuję książki.
Rozmawiał Krzysztof Baranowski