Tomasz Frankowski to piłkarski bohater mojego pokolenia. Doskonale pamiętam jego pinballowe trafienie z Realem Saragossa, setną bramkę pod pachą Mariusza Pawełka i uciszenie Old Trafford po efektownym woleju z lewej nogi. Dziś, siedem lat po zakończeniu kariery, postanowił przypomnieć się kibicom w Polsce przy udziale Piotra Wołosika, z którym od wielu lat pisali wspólną książkę.
Zarówno dziennikarz, jak i główny bohater tej opowieści wielokrotnie zadawali sobie pytanie, czy tę historię uda się doprowadzić do końca. Jak sami przyznali w niedawnym wywiadzie, propozycja napisania biografii Tomasza Frankowskiego padła pierwszy raz piętnaście lat temu. Cała historia miała być gotowa na niemiecki mundial – nikt nie wyobrażał bowiem sobie, by na finałowej imprezie zabrakło piłkarza, którego bramki przyczyniły się istotnie do tego, byśmy jechali tam w roli uczestnika a nie turystów (przynajmniej do pierwszego rozegranego spotkania). Plany storpedował jednak Paweł Janas swoimi zaskakującymi decyzjami i wydanie tej publikacji przeciągnęło się aż do roku 2020. To pierwszy i pewnie jedyny pozytyw koronawirusa, który dał autorom nieco więcej wolnego czasu, co sfinalizowało proces wydawniczy „Franka”.
Frankowski zawsze wydawał się być „normalnym” człowiekiem. Normalnym, czyli nie robiącym z siebie gwiazdy, oczekującym by patrzeć na niego inaczej tylko dlatego, że przyzwoicie radzi sobie z piłką przy nodze. W trakcie jego piłkarskiej kariery próżno szukać było skandali, przynajmniej tych, które miałby wywoływać on sam. Fakt ten wpłynął nieco na tę książkę – to bardzo przyjemna lektura, lekka, którą czyta się szybko i przyjemnie. Znajdziemy tutaj sporo anegdot i opowieści, pozwalających spojrzeć na pewne historie z nowej perspektywy. Mimo to „Franek” bestsellerem raczej nie będzie, bo główny bohater jest człowiekiem zbyt ułożonym, by ta historia trafiła do wszystkich fanów futbolu w naszym kraju. Takie książki sprzedają się znacznie gorzej.
Całość ma formę wywiadu-rzeki, co w tym przypadku jest trafionym zabiegiem, bo widać między rozmówcami tę koleżeńską chemię, wypracowaną przez lata wspólnych przeżyć. Frankowski wyjaśnia zatem rzekomą niechęć do wieloletniego partnera z ataku – Macieja Żurawskiego, opowiada o kulisach walki o Ligę Mistrzów z Wisłą, szczodrości Bogusława Cupiała, możliwości gry w Legii a całość otwiera moment „kulminacyjny” – to, jak odebrał brak powołania na wspomniane mistrzostwa w 2006 roku. Co najważniejsze, we wszystkim Frankowski wydaje się być autentyczny – mówi, co wie na temat danej sytuacji, czasem trudnej i bolesnej dla siebie. To nierzadko problem książek sportowych, zwłaszcza biografii. Gdy dziennikarz wchodzi na grząski grunt, jego bohater odwraca kota ogonem, zmieniając temat.
Pierwsze strony „Franka” bardzo mnie wciągnęły, zwiastując dobrą lekturę. Nie zawiodłem się, aczkolwiek na koniec pozostał mały niedosyt. To książka poprawna i rzetelna, ale bez fajerwerków. Żądza wiedzy o jednym z najlepszych polskich napastników początku XXI wieku jest u mnie zaspokojona, ale część wątków można było poprowadzić nieco szerzej i bardziej szczegółowo.