Trzy złote piłki, ogromna ilość tytułów klubowych i status „potomka” Diego Maradony – nic dziwnego, że taka postać jest popularnym bohaterem książek sportowych. Taki przesyt powoduje jednak, że do kolejnej biografii Leo Messiego zasiada się z rezerwą. Czy słusznie?
„Messi. Wieczny zwycięzca” autorstwa Frederica Trainiego, to 304 strony poświęcone najlepszemu piłkarzowi świata ostatnich lat. Dziennikarz sportowy, piszący dla dziennika L’Equipe, miał zawrzeć w swoim dziele wszystkie nieznane fakty z życia sportowca, chcąc pokazać, że „Messi nie jest tak grzeczny i układny, jak mogłoby się wydawać. To ktoś, kto nie miał łatwego życia, kto ma bardzo silną wolę i kto mógł zawsze liczyć na bliskich. Messi jest wielkim zawodnikiem, dziś jego talent jest niezaprzeczalny, jednak aby do tego dojść, musiał walczyć. Jego droga była usiana przeszkodami, ale nigdy się nie poddał.”
I faktycznie, po lekturze wiem, że Bojan Krkić jest dalszą rodziną piłkarza, ale w zasadzie na tym etapie moja ciekawość została zaspokojona. Książka odrzuca od siebie przede wszystkim sakralizacją głównego bohatera – kto czytał zeszłoroczną biografię Sergio Ramosa wie do czego zmierzam. Messi – podobnie jak Hiszpan – ukazany jest za wzór cnót, człowieka idealnego, który miał w życiu najbardziej pod górę, by stać się uosobieniem dobroci i talentu.
Potwierdza się również fakt, wedle którego za tłumaczenie książek sportowych winna brać się osoba, która w swoim życiu miała styczność ze sportem. Frazy typu „Cristino Ronaldo” wytłumaczyć można jeszcze literówką, ale „ (…) Brazylijczykowi Rivaldowi” kłuje już jednak w oczy.
Dla fanów Messiego pewnie znajdzie się miejsce na półce, ale reszcie nie polecam.