Bieganie z pasją i głową – niezbędnik

Bartłomiej Najtkowski

Książka „Biegam, bo muszę” wymaga od czytelnika ogromnego skupienia, ale warto skoncentrować się na tych blisko 120 stronach, by poznać inspirującą historię napisaną w sposób nietypowy. Oprócz tego można dostać wiele rad a propos biegania i formy fizycznej. W zasadzie tyczy się to także zdrowia, więc sprawa jest poważna.

Książka składa się z dwóch części, które się przeplatają. Najpierw trochę literackiej inwencji, później kilka rad i tak przez nieco ponad 100 stron. Nie jest to przegadane, ale treściwe. Idealny układ.

Cola Eliot – od deprechy i życiowych kłopotów do spełnienia

Pierwsza część to wymyślona opowieść, której sednem jest życie Coli Eliot. To 44-letnia kobieta, która przeżywa kryzys, bo zostawił ją mąż. Na tym bynajmniej jej problemy się nie kończą. Przed Colą piętrzą się kolejne zmartwienia, w tym kiepska forma fizyczna. Ale nie daje za wygraną. Wkrótce jej historia stanie się inspiracją dla innych.

Nietypowa narracja

Abstrahując od treści, trzeba mieć na uwadze, że narracja tej opowieści jest wymagająca dla czytelników. To zabawa słowem, dążenie do tworzenia nietypowych, czasami przedziwnych fraz, co dodaje kolorytu i wiąże się z wieloma porównaniami oraz przenośniami. Przykład? Już na 8 stronie znajdziemy fragment o… foliarzach i reptilianach, a także dla odmiany odniesienie do… fabryk z „Ziemi obiecanej”. To ogromny  kontrast – połączenie pisania z przymrużeniem oka i politowania w tym przypadku dla absurdów tego świata z odwołaniem do poważnej literatury, którą ze szczegółami przerabia się w szkole.

Śmiech z… erudycją

Czytając o przeżyciach Coli, mamy z jednej strony relief sytuacji, a z drugiej – deprechę. Od stylu życia Prosiaka aż do maratonu, czyli końcowego etapu tej drogi bohaterki opowieści. A żeby podsumować to, jak wygląda narracja, wspomnę jeszcze, że czytając o determinacji Coli, napotykamy się na humorystyczne wtrącenie o Jagiellonach czy też o ósmym kręgu Dantego. W tej pełnej śmiechu w gruncie rzeczy historii pojawiły się też podane z luzem elementy erudycji.

Dużo wiedzy, np. o genach

Druga część pozwala nam zrozumieć wiele aspektów aktywności fizycznej. Poznajemy różne pojęcia – metylacja DNA, budowa czy ekspresja genów. Nie będę niczego tłumaczył, to złożona sprawa. Trzeba się wczytać, ale warto, by zgłębić wiedzę o ludzkim organizmie. Dostajemy rady. Świadectwo zdrowia jest wskazane, zanim zaczniemy biegać na dobre. Poza tym, tu już bez śmiechu, radzi się nam, kiedy powinniśmy złożyć wizytę u lekarza.

Biegając, stąpajmy po poduszce śródstopia, bo to jest najlepsze miejsce do naskakiwania. Z książki można wywnioskować oczywiście znacznie więcej, ot choćby to: buty są niezbędne do biegania, ale czasami lepsze jest wrogiem dobrego, gdyż jeśli buty są z wyższej półki, to – o ironio – bywa i tak, że rośnie ryzyko kontuzji. Ciekawe, prawda?

Podstawy biegania i nawodnienia

To są podstawy, ale nie każdy na nie zwraca uwagę. A więc bieg trzeba zacząć od rozgrzewki, a zakończyć rozciąganiem. Na to się kładzie nacisk w tym kompendium wiedzy o bieganiu. A co z piciem? Zaleca się… cztery szklanki. To kolejne odkrycie z książki. Wdech i wydech nie będzie miał przed nami żadnych tajemnic. A jeśli zastosujemy się do tego, co nam wyłożono, to unikniemy kolki.

Schowaj ego do kieszeni

W książce tłumaczy się nam, co trzeba zrobić z ego i szerzej z psychiką w kontekście… ultramaratonu. Dlaczego nie warto przesadzać z zapałem i zrozumieć, że człowiek jest istotą, która ma prawo do bólu i zmęczenia. Nie warto się zatem forsować ponad miarę.  W punktach nam to wyjaśniono. Poznasz też 11 profitów z biegania. Nie zdradzę wiele, mogę tylko napomknąć, że pewnie mało kto sądził, iż taka forma aktywności fizycznej może wykształcić w człowieku potrzebę empatii i współczucia. A jednak…

„Biegam, bo muszę” to tytuł adekwatny, trudno o lepszy. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że po przeczytaniu to zdanie podzieli niemal każdy. No bo jak tu nie przekonać się do biegania po otrzymaniu takiej ilości perswazji…