Szamo Recenzja

Szamo

Sportowa Książka Roku 2014

Piłkarskich książek na polskim rynku wydawniczym ostatnimi czasy znaczącą przybyło. Choć w dużej mierze pozycje te traktują o zagranicznych piłkarzach, opisywane są biografie gwiazd futbolu. Jednak nie tylko zawodnicy ze światowego topu mają coś ciekawego do powiedzenia. Idealnym przykładem jest wydana przez wydawnictwo Buchmann książka: „Szamo. Wszystko, co wiedziałbyś o piłce nożnej, gdyby cię nie oszukiwano”.

Twórcą tej pozycji jest Krzysztof Stanowski, dziennikarz sportowy i autor wspomnień Wojciecha Kowalczyka oraz Andrzeja Iwana. „Kowal” i „Spalony” okazały się bestselerami, ale przede wszystkim bardzo dobrymi książkami. Poprzeczka została postawiona wysoka, ale po raz kolejny Stanowski nie zawiódł, bo „Szamo” czytało się doskonale.

A kim jest tytułowy Szamo? To Grzegorz Szamotulski, były piłkarz reprezentacji Polski występujący m.in. w Legii Warszawa czy Amice Wronki. Grał w piłkę w siedmiu krajach, przywdziewał barwy osiemnastu klubów, a w czasie swojej kariery był pod opieką kilkudziesięciu trenerów.

Z pewnością nie był piłkarzem, o którym mówiono na całym świecie, a którego interwencjami zachwycano się na całym świecie, ale jak stwierdził Szamotulski swoje przeżył, i z tymi przeżyciami pragnął podzielić się z czytelnikami.

O tym, że „Szamo” nie będzie grzeczną lekturą można się przekonać już na samym wstępie: „mam nierówno pod sufitem, mówiąc po ludzku – uchodzę za lekko pierdolniętego”.  Wulgaryzmów w książce jest bez liku, ale piłkarska szatnia to nie msza w kościele, czasem mocne słowa są po prostu konieczne.

Szamotulski w książce nie kreśli swojej biografii od narodzin, przez pierwsze kontakty z piłką nożna, tułaczkę po klubach  aż do chwili zakończenia kariery. Nie jest to chronologiczny zapis życiorysu piłkarza, a zbiór wspomnień, mniej lub bardziej zabawnych sytuacji, które przydarzyły się popularnemu „Szamo” w trakcie przygody z piłką kopaną.

Najnowsze dzieło Stanowskiego podzielone jest na pięć rozdziałów. Pierwszy z nich opowiada o trenerach – Szamotulski skupił się na fachowcach przez wielkie „f”, w tym gronie wymienił Janusza Wójcika czy Pawła Janasa. Drugi rozdział dedykowany jest już pseudotrenerom, z którymi miał styczność bramkarz. Szamo sporo miejsca poświecił Stefanowi Majewskiemu, byłem już trenerowi reprezentacji Polski. Szczegółów zdradzać nie będę, bo ten wątek trzeba przeczytać samemu. Kolejne rozdziały dotyczą piłkarzy, pieniędzy, meczów. W nich Szamotulski bez skrępowań opowiadział o awanturach, ustawkach, alkoholowych libacjach wielu, wielu innych szczegółów z piłkarskiego życia.

Bez bicia przyznaję, że niektóre historie były tak żenujące, że aż zabawne. Były gorzkie słowa, ale nie zabrakło też szczerości.  Szamo niczego nie zatuszował, nie starał się ukazać swojej postaci  w jak najlepszym wydaniu. Co to, to nie. Świadczą, o tym chociażby historyjki, w której główną rolę odgrywał alkohol. Swoją drogą można było odnieść wrażenie, że w dawnych czasach większość drużyny należała również do drużyny AA.  Autorzy opowiedzieli również o pokusach czyhających na młodego, dobrze zarabiającego piłkarza, któremu od namiaru gotówki może przewrócić się w głowie uzależniając się od hazardu. Na szczęście nie zabrakło również historii pełnych humoru, uśmiechu i olbrzymiej dawki zabawy.

Szamotulski opisywał kulisy futbolowego życia, po których włosy stawały dęba. Czy byliście świadomi, że piłkarze nie powinni robić kupy w dniu meczu? Jeden z trenerów uzasadniał to faktem, iż onomatopeiczne „yyyy”  powoduje utratę energii. Szamo ujawnił również dlaczego piłkarskiej reprezentacji Polski nie udało się podczas Euro 2012 osiągnąć zadowalającego rezultatu. Wszystko dlatego, że Franciszek Smuda wyznawał zasadę według, której nauczał swoich piłkarzy futbolu od A do O. Nie omieszkał też wspomnieć o byciu piłkarzem do wynajęcia tylko na mecz. Taką właśnie fuchę na koniec swojej kariery przyjął Szamo, dojeżdżając na mecz słowackiej drużyny inkasując w ten sposób trzy tysiące euro.

Szamo wyjawił prawdę o zgrupowaniach reprezentacji narodowej. Mianowicie piłkarze podczas zgrupowania nie trzymają się razem, idąc dalej nawet ze sobą nie rozmawiają i nic o sobie nie wiedzą. Były bramkarz kadry Polski przyznał, że reprezentacja to nie rodzina, a na zgrupowanie po prostu się przyjeżdża, wykonuje polecenia, śpi i wraca do klubu. Smutne, ale jak się okazuje prawdziwe.

Cytaty z autobiografii:

„Józek, jeśli teraz wejdziesz do tego pokoju, to będziesz musiał zareagować i wyciągnąć konsekwencje. Wiesz o tym. Dlatego lepiej by było, gdybyś nie wchodził. Po prostu odejdź i wróć za pięć minut, wtedy ci otworzę. Młynarczyk zrozumiał doskonale.
– W porządku, wrócę za pięć minut. Pięć minut później Marcin Burkhardt był już u siebie, grzeczniutki. „Młynarz” miał świadomość, że czasami lepiej, by trener nie widział wszystkiego, bo wtedy stawiany jest w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia”.

„Ktoś powie – nadeszła era profesjonalizmu. Poniekąd jest to prawda, bo dzisiaj zawodnicy nie są już takimi chlejusami i jeśli wieczory spędzają przy konsoli, a nie przy wódce, to z pewnością bardziej podchodzi to pod profesjonalizm. A jednak paradoksalnie na tym profesjonalizmie ucierpiała piłka nożna. Dzisiejszy futbol produkuje przebrane za piłkarzy panienki, podczas gdy kiedyś był to sport uprawiany przez facetów z krwi i kości, często chamów i ulicznych zawadiaków. Wejście do dowolnej szatni to aktualnie wejście do damskiej toalety, pełnej kosmetyczek, kolorowych pism.”

„Nas piłkarzy ciągle się zagłaskuje. Śpimy w pięciogwiazdkowych hotelach, odbierają nas klimatyzowane autobusy, posiłki organizuje klub, skarpetki w dziwny sposób piorą się same, bilety na samolot kupuje kierownik, pracujemy ze dwie godziny dziennie, ale i tak zazwyczaj „nie mamy czasu” (tak mówimy) albo jesteśmy „bardzo zmęczeni”. Mój tata, Rysiek, wychodził do gdańskiej stoczni, jak jeszcze było ciemno, i wracał, jak już było ciemno – i to on mógł mówić, że stoi kiepsko z czasem i, że nie ma już na nic siły. Jest nam więc dobrze”.

„Niestety wszyscy fotoreporterzy pobiegli do Brazylijczyków, a przed nami nie było nikogo. Nikogo. Stojąc tak nieruchomo, w tradycyjnej pozie błagalnie wypatrując chociaż jednego aparatu wycelowanego w naszym kierunku, czuliśmy się jak ostatnie pizdy. Tam pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, że ktoś przegonił z boiska bramkarza przeciwnej drużyny (oczywiście mnie) (…) podeszli do mnie organizatorzy i przegonili z boiska jak jakiegoś pastucha. Poinformowano nas, że rozgrzewać to się możemy, ale w… salce gimnastycznej obok szatni, a nie na płycie”.

Warto dodać, że nie wszystkie anegdoty Szamotulskiego to jedna wielka impreza, a alkohol nie wylewał się na każdej stronie. W książce pojawił się fragment poruszający i wzruszający. Były bramkarz poświecił kilka słów swojemu przyjacielowi Adamowi Ledwoniowi. Ledwoń był reprezentantem kraju, piłkarzem, który znaczną część swojej kariery spędził w Austrii. Niestety w czerwcu 2008 roku podczas piłkarskich mistrzostw Europy popełnił samobójstwo.

Szamo bez owijania w bawełnę, prostu z mostu opisał historię ludzi, które z pozoru są żartobliwe. Wszystkie opowieści przywoływane przez bramkarza w pierwszym momencie bawiły do łez, jednak po chwili namysłu ukazuje nam się obraz osób, które zmagały się z licznymi kłopotami, które szukały pomocy.

Na potwierdzenie moich słów, o tym, że książka dotyka też problemów istotnych. Jednym z nich jest homoseksualizm w sporcie. Zagadnienie, o którym w Polsce ostatnio poświęca się sporo uwagi.  Przyczynkiem do poruszenia tej tematyki była sytuacja, kiedy Szamotulski był świadkiem zakumplowania się kolegów aż za bardzo… Koniec końców bramkarz dosadnie stwierdził, iż środowisko piłkarskie nie jest tolerancyjne.

Warto zwrócić uwagę, że wielość dykteryjek, dowcipów, ale i poważnych opowieści została na tyle sprawnie skonstruowana, że książkę czytało się jednym tchem. Nie sposób się od niej oderwać i zrobić sobie przerwę. Cały czas chciało się więcej i więcej, a każda kolejna strona wywoływała  u mnie takie stany euforyczne, którym nie sposób było się oprzeć.

Z pewnością „Szamo” nie jest autobiografią. To luźny zbiór wspomnień piłkarza. Szamotulski o sobie mówił bardzo niewiele, spora część anegdot są tymi zasłyszanymi, opowiedzianymi bądź, których Szamotulski był świadkiem. Sam piłkarz niewiele ujawnił ze swojej biografii. Słowem wspomniał o początkach w Lechii Gdańsk, miłości do kibicowania jaką zaszczepił w swoim rodzeństwie bądź też słuchaniu w nieskończoność utworów zespołu Lady Pank.