Książkowe opowieści o piłkarzach bywają różne. Są takie, które czyta się świetnie, gdyż autorzy mają oryginalny pomysł na przedstawienie zawodników, a do tego obdarzeni są odrobiną talentu pisarskiego. Są też takie, które nie oferują czytelnikowi niczego więcej poza szczegółowym przedstawieniem kolejnych sezonów i meczów rozegranych przez opisywaną postać. Biografię Carlosa Téveza napisaną przez Iana Macleaya zaliczyć trzeba niestety do tej drugiej kategorii.
Książka „Carlos Tévez. Droga za slumsów na piłkarski szczyt” nie jest lekturą porywającą. Wpływu na tę ocenę nie ma wcale fakt, że biografia została opublikowana jeszcze w trakcie kariery Argentyńczyka. Część czytelników, poniekąd słusznie, uważa, że o sportowcach powinno się pisać dopiero po zakończeniu przez nich przygody ze sportem, tworząc publikacje będące podsumowaniem ich osiągnięć. Nie do końca zgadzam się z tą opinią, bowiem czytałem kilka biografii czynnych jeszcze zawodników, które były niezłe, a nawet bardzo dobre. Taki Wensley Clarkson świetnie opisał na przykład historię Brazylijczyka Ronaldo pod koniec lat 90., choć ten miał przed sobą jeszcze wiele wspaniałych meczów i sukcesów. Sami piłkarze – tacy jak Zlatan Ibrahimović, Philipp Lahm czy Gigi Buffon – udowadniali, że wydanie autobiografii przed zakończeniem kariery wcale nie musi być z góry skazane na porażkę. Carlos Tévez do tej pory nie doczekał się jednak dobrej książki na swój temat, gdyż owoc prac Iana Macleaya jest niestety momentami bardzo ciężkostrawny.
Młodość w telegraficznym skrócie
„Droga ze slumsów na piłkarski szczyt”. Tak brzmi podtytuł biografii, który pozwala założyć, że w książce dokładnie opisane zostało trudne dzieciństwo Téveza i to, jak udało mu się wyrwać z argentyńskiej biedoty. Nic bardziej mylnego. Na przedstawienie młodzieńczych lat przyszłego piłkarza Macleay poświęca zaledwie kilkanaście stron. Zasadniczo to jeszcze mniej, gdyż w pierwszym, liczącym 16 stron rozdziale, autor przybliża to, co w życiu Argentyńczyka działo się do 2006 roku, czyli do momentu transferu do klubu West Ham United. Macleay pisze o dzieciństwie Téveza w slumsach, wrzucając do opisu kilka hiszpańskich słówek, przytacza historię wylanego wrzątku, który spowodował widoczną do dziś bliznę na szyi piłkarza, a także zdawkowo wspomina o pierwszych sukcesach z Boca Juniors (mistrzostwo, Copa Libertadores, Copa Sudamericana, Puchar Interkontynentalny) oraz reprezentacją (mistrzostwo olimpijskie i tytuł króla strzelców turnieju z 2004 roku). Nieźle, jak na zaledwie kilkanaście stron.
Autor, co warte podkreślenia – Brytyjczyk, bardzo szybko przechodzi do tematu przenosin Téveza na Wyspy, dzieciństwo i młodość swojego bohatera opisując bardzo skrótowo. Szkoda, gdyż patrząc na podtytuł książki, można było liczyć na nieco więcej. Czytelnik chciałby dowiedzieć się czegoś na temat młodości piłkarza, pierwszych podwórkowych gier, może poznać opinie rodziców, znajomych czy rodzeństwa. Tego w biografii niestety nie ma, są za to krótkie wypowiedzi Argentyńczyka zaczerpnięte z udzielanych przez niego wywiadów. Nie są to jednak rozmowy, które przeprowadził autor, gdyż tych w biografii… nie ma wcale. Macleay opiera się wyłącznie na informacjach zaczerpniętych z mediów, od czasu do czasu cytując wypowiedzi zawodników, z którymi grał argentyński piłkarz, jego trenerów, rywali lub samego Téveza. Wielka szkoda, gdyż nawet jedna długa rozmowa z bohaterem książki mogłaby wiele do niej wnieść. Trudno oprzeć się wrażeniu, że autor podczas tworzenia biografii niezbyt się napracował, a na pewno niewiele się najeździł.
Czerwony Diabeł
Zdecydowana większość książki poświęcona została karierze Téveza w drużynach West Ham United oraz Manchester United. Około 250 z 320 stron biografii to opis trzech lat – sezonu 2006/2007, który Argentyńczyk spędził w zespole Młotów oraz dwóch kolejnych, kiedy występował już w barwach Czerwonych Diabłów. Zwłaszcza dwa lata pod wodzą sir Aleksa Fergusona przedstawione zostały bardzo szczegółowo. W przypadku przygody z klubem z Londynu opis jest jeszcze w miarę ciekawy, gdyż autor sporo miejsca poświęca na prezentację okoliczności transferu argentyńskiego piłkarza, które były dosyć skomplikowane. Sheffield United, które w sezonie 2006/2007 spadło z Premier League, gdyż przegrało rywalizację o utrzymanie właśnie z West Ham, zaskarżyło transfery Téveza i Mascherano, a po latach przyznano im rację. Autor wyjaśnia więc, jak przebiegała cała sprawa, co urozmaica nieco opis boiskowych wyczynów Argentyńczyka.
Podobnej historii nie było jednak w przypadku przenosin Téveza do Manchesteru United, więc na blisko 200 stronach Ian Macleay pisze o kolejnych meczach Czerwonych Diabłów w Premier League, Pucharze Anglii, Pucharze Ligi oraz Lidze Mistrzów, szczególną uwagę zwracając oczywiście na występy swojego bohatera. Przez to książka staje się bardzo monotonna, długimi fragmentami po prostu nużąca. Ile bowiem można czytać opisy kolejnych akcji i goli Argentyńczyka? „Carrick podaje do Giggsa, ten dośrodkowuje, piłkę piętą przed pole karne zgrywa Rooney, a do niej dopada Tévez i płaskim uderzeniem zdobywa gola” – tak mniej więcej wyglądają kolejne rozdziały, przedzielone oczywiście krótkimi wypowiedziami piłkarzy, Fergusona czy rywali oraz okolicznościami wszystkich spotkań. Długimi fragmentami naprawdę trudno przebrnąć przez książkę, a z czytelniczego letargu na chwilę wybudzają jedynie dziwne przetłumaczone sformułowania, jak chociażby, cytując: „Benayoun umieścił w siatce wyrównującego gola”.
Tevez mistrz
Jednym z wyznaczników dobrej biografii jest umiejętność zdystansowania się autora do opisywanej postaci. Tylko wtedy można liczyć, że książka o piłkarzu, koszykarzu czy skoczku narciarskim będzie możliwie obiektywna i przez to wartościowa. Z tym u Macleaya też nie jest niestety najlepiej. Czytając napisaną przez niego biografię można odnieść wrażenie, że Carlos Tévez to najlepszy napastnik świata. Co tam Cristiano Ronaldo, co tam Rooney, to właśnie Argentyńczyk w prawie każdym meczu United był najlepszy! Może niezbyt uważnie śledziłem jego karierę, ale wydawało mi się, że zawsze zaliczany był do piłkarzy bardzo dobrych, ale nigdy najlepszych. Nigdy przecież nie był poważnie brany pod uwagę jako kandydat do Złotej Piłki. W książce Macleaya czytamy natomiast coś mniej więcej takiego: „Mecz z drużyną X wygrany 5:2 był popisem i dowodem niezwykłego talentu Carlosa. Bramki dla United zdobyli Giggs, oraz po dwie Ronaldo i Rooney”…
Nawet jeśli więc to inni zdobywają gole i przesądzają o wyniku, to Tevez jest najlepszy na boisku. Pewnie w części przypadków tak właśnie było, ale czy zawsze? Autor nie potrafi jednak ukryć sympatii do Argentyńczyka. Bardzo rzadko, chyba tylko raz pisze o jego słabszym występie, a w sprawach spornych, takich jak wystawianie Dimityra Berbatowa w pierwszym składzie przez Fergusona, można wyczuć, że opowiada się za Tévezem, zamiast w miarę obiektywnie przedstawić sytuację. Może i Argentyńczyk był w świetnej formie, może jego częstszych i dłuższych występów domagali się kibice, ale w końcu Czerwone Diabły w owym sezonie 2008/2009 zdobyli mistrzostwo, Puchar Ligi i dotarli do finału Ligi Mistrzów, czyli mimo wszystko strategia szkockiego menedżera mogła być słuszna. Macleay w żadnym wypadku nie dopuszcza jednak do siebie takiej myśli, udowadniając raczej, że Ferguson mylił się, postępując w ten sposób.
Biografowie, nie idźcie tą drogą!
Książka „Carlos Tévez. Droga ze slumsów na piłkarski szczyt” nie jest więc przykładem piłkarskiej biografii idealnej. Ian Macleay zabawił się w kronikarza, który z wielką dokładnością i nieszczególnym dystansem opisał po prostu kolejne mecze w wykonaniu Argentyńczyka, dorzucił do tego zaczerpnięte z mediów wypowiedzi oraz przybliżył krótko okoliczności ważniejszych spotkań, tworząc w ten sposób życiorys piłkarza. Przepis Brytyjczyka nie jest raczej receptą na sukces, gdyż długimi fragmentami książka staje się zbyt monotonna, by mógł przez nią przebrnąć ktoś inny niż wielki fan talentu Téveza. Warto także zaznaczyć, że autor swoją opowieść kończy na 2010 roku, a o tym, co w życiu zawodnika z Argentyny działo się później, w liczącym 10 stron posłowiu pisze Jerzy Chromik. Mimo tego, że na okładce bohater biografii uwieczniony został więc w koszulce Juventusu Turyn, fani Starej Damy w publikacji Macleaya na temat swojego ulubionego klubu znajdą jedynie kilkanaście zdań autorstwa polskiego dziennikarza. Końcowa ocena jest dosyć krytyczna, ale inna być po prostu nie może. Jeśli ktoś rozgląda się za dobrą piłkarską biografią, do której będzie mógł wracać z sentymentem, powinien raczej poszukać gdzie indziej.