Grand Hotel Calciomercato to jedna z najciekawszych książek futbolowych jakie przeczytałem w ostatnim czasie. To pozycja z gatunku tych, co nie chcemy żeby się kończyły.
Paweł Czado
Książka uzmysławia nam, że fenomen tej dyscypliny nie opiera się jedynie na emocjach związanych z przeżywaniem meczów piłkarskich. Czasami równe a może i większe emocje wywołują transfery piłkarskie. Są tak ważne, bo pozwalają nam uwierzyć w siłę i moc klubów, którym kibicujemy, ewentualnie dają argument do wytykania im słabości. Transfery to już nie tylko element piłki nożnej. W dzisiejszych czasach to wręcz jej istota. Dyskutujemy o ich celowości, trafności równie gorliwie co o przebiegu meczu, wyniku albo sile lub mizerii poszczególnych drużyn.
Włoski dziennikarz Gianluca Di Marzio napisał książkę wyjątkowo zajmującą. Jej siłą są zakulisowe informacje o najważniejszych transferach we włoskim futbolu. Oczywiście najciekawsze są historie o których dotąd nie mieliśmy pojęcia a tak się składa, że ta książka tylko z takich historii się… składa. Działa na wyobraźnię z trzech powodów:
a) wielkich futbolowych nazwisk, od których nam, kibicom, kręci się w głowach: Messi, Figo, Totti… Autor sprawia, że zajmujące dla czytelników są szczegóły nie tylko głośnych przeprowadzonych we włoskiej piłce transferów, ale także tych, które do skutku ostatecznie nie doszły. Powody są czasem zdumiewające, kuriozalne, śmieszne lub żałosne. Mamy więc tu wszystkiego po trochu – w efekcie to zręcznie podany misz-masz od którego może nam zakręcić się w głowie…
Są również polskie wątki. Choćby ten dotyczący Roberta Lewandowskiego, który już jako piłkarz Lecha wzbudził zainteresowanie Genoi. Włoski klub mógł go wtedy pozyskać, ale jego prezydent Enrico Preziosi daje pokaz wyjątkowej impertynencji. Piłkarz przyleciał ze swoim ówczesnym agentem Cezarym Kucharskim do Włoch, przeszedł pomyślnie testy medyczne a o tym, że nie został zawodnikiem Genoi zdecydował jeden moment. Piłkarz z menedżerem i pośrednikiem czekają w hotelowym hallu, prezydent schodzi spóźniony o dwie godziny, odwraca głowę i mija ich bez słowa. Zdyszany pośrednik dogania go próbując zawrócić a Preziosi na to: „wie pan co? Myślałem, że jest wyższy…”
b) konkretnych historii, które mają jeden najważniejszy plus: są zwyczajnie ciekawe. A właściwie niezwyczajnie. Wezmę pierwszą z brzegu: sposób w jaki Di Marzio zdobył newsa o tym, że Juventus podpisał kontrakt z Carlosem Tevezem jest rewelacyjny. To był jego sukces jako dziennikarza, ale również człowieka – szefowie Juventusu wszystko trzymali w tajemnicy. Targu dobijali w Londynie i byli pewni, że nikt przedwcześnie się nie dowie. Ale w restauracji gdzie wszystko się odbyło pracował na zmywaku pewien Włoch, który czytał teksty Di Marzio więc… doniósł mu o podpisaniu umowy. Sam pracę później przez to stracił, ale szczęśliwy napisał dziennikarzowi, żeby ten się nie martwił – znajdzie sobie inną… Ta historia uzmysławia, że źródła dziennikarskie mogą być przeróżne, często przypadkowe, a o wielu sprawach decyduje szczęście (Włoch z kuchni mógł przecież lubić teksty innego dziennikarza).
c) sposobu w jaki snuje opowieść Di Marzio. Fakt, że czyni to przystępnym, jędrnym językiem, w dowcipny często sposób (przy okazji więc wyrazy uznania dla tłumacza Marcina Nowomiejskiego) – sprawia, że książkę czyta się błyskawicznie, z uśmiechem na twarzy. Lepiej nie czytać w tramwaju lub autobusie, bo współpasażerowie mogliby uznać nas za niespełna rozumu kiedy będziemy zaśmiewali się na głos. Ale i smutku lub przygnębienia też nie zabraknie: te wszystkie historie pokazują, że w piłce jak i w wielu innych dziedzinach życia wiele zależy od cwaniactwa, pazerności, pychy lub zawiści…
Mnie jako dziennikarzowi sportowemu książka przypomina jeszcze o jednym: jak bardzo świat – także medialny zmienił się w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Kiedyś w dobie prasy, jeszcze w latach 90. chodziło o zdobycie informacji o transferze i czekaniu z niecierpliwością do rana następnego dnia. Wtedy szło się do kiosku po gazety i porównywało konkurencję. Czasem człowiek był zadowolony, że ma coś pierwszy, czasem przybity, że dał się wyprzedzić konkurencji. Teraz, w dobie internetu jest znacznie większy kołowrót. Czekania do rana następnego dnia z newsem jest absurdem, chodzi o wyprzedzenie konkurencji już, teraz. Konkurencja do tego znacznie wzrosła, bo przecież własne media mają kluby. Pośpiech, pośpiech, pośpiech… Kto nie daje rady – wysiada.
Di Marzio radę daje wyśmienicie.
Książka została przekazana do recenzji przez wydawcę.