„Mój styl jazdy” – recenzja

Po co wydawać książkę, jeśli nie ma się nic ważnego do powiedzenia? Z takim przeczuciem podchodził do spisania własnej biografii Sebastien Loeb. Kierowca związany przez lata z Citroenem doceniając szczęście, jakim obdarzył go los, jednocześnie deprecjonuje własne osiągnięcia. W tym szaleństwie Francuza jest pewna logika – na szacunek zasługuje lekarz, ratujący życie, czy żołnierz walczący za swój kraj na wojnie. Czy kilka tytułów zdobytych – jak sam to określa – w metalowej puszce, może się z tym równać?

Chociaż „Mój styl jazdy” rozpoczyna się retrospekcją, cała książka utrzymana jest w chronologicznej konwencji. Siadając do lektury biografii sportowców zawsze czuję delikatną obawę przed czekającą na mnie zawartością, bo trafić można w takim przypadku na książki wybitne lub zwyczajnie słabe. Biografia Loeba należy zdecydowanie do tej pierwszej kategorii.

Selekcja wspomnień kierowcy – przez wczesną młodość, po dorosłe życie po narodzinach ukochanej córki – są największym atutem tego tytułu. Paradoksalnie, wgłębiając się w zawartość książki, nie czekałem z niecierpliwością na opisy rajdów, ale na kolejne informacje na temat Loeba, na temat człowieka, który zaryzykował, aby spełnić swoje marzenia.

„Mój styl jazdy” traktować można jako rozliczenie z przeszłością, ze względu na zbliżający się nieuchronnie koniec kariery najlepszego kierowcy w klasie WRC ostatnich lat. Loeb uświadamia czytelnikowi, że jest zwykłym człowiekiem, z krwi i kości, a nie maszyną do wygrywania. On także popełnia błędy, które mogły sprawić, że nie siedziałby teraz za kierownicą samochodu sportowego. Równie dobrze mógłby montować instalację elektryczną na pobliskiej budowie za kilka franków na godzinę.

Rajd po rajdzie, dzień po dniu, poznajemy drogę sportowca na szczyt, która nie zawsze była usłana różami. Dużą rolę w rozwoju młodego człowieka mieli tutaj pasjonaci sportów motorowych, którzy są przez autora wręcz sakralizowani. Chociaż Loeb odrzucał zawsze życie celebryty, to swoje jednak za uszami miał, a jego pierwsi sponsorzy doskonale ujarzmili jego luźny i bezkompromisowy styl życia.

W książce znaleźć można kilka ciekawych spostrzeżeń. Przede wszystkim – sport jako globalny biznes, bardzo często tłamsi ambitnych. Tak było z Loebem podczas rajdu Walii, kiedy dobro jednostki trzeba było przedłożyć nad sukces zespołu, czyli firmy. Francuz kultywuje także wartości, które często są w dzisiejszych czasach deprecjonowane – wynosi na piedestał swoją rodzinę i przyjaciół, obniżając znaczenie pieniądza do życiowego substytutu.

„Mój styl jazdy” Sebastiena Loeba to biografia, która wciągnęła mnie na tyle, że byłem na siebie zły, kiedy nie mogłem pozwolić sobie na cały wieczór z lekturą. Aby nadrobić zaległości, na drugi dzień musiałem zostać w domu, żeby z czystym sumieniem dokończyć czytanie. Niech to będzie najlepszą rekomendacją.

Krzysztof Baranowski