Guru himalaizmu zimowego, czyli Andrzej Zawada

Bartosz Bolesławski

W ostatnich latach ukazało się w Polsce wiele książek o tematyce górskiej. Ciągle jednak brakowało opowieści o jednym z najważniejszych twórców „złotej dekady” polskiego himalaizmu w latach osiemdziesiątych. Tę lukę nadrobił Piotr Trybalski, a książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego z Krakowa.

„Andrzej Zawada. Wszechmogący. Człowiek, który wymyślił Himalaje” – tak brzmi pełen tytuł książki, która ukazała się w 2021 r. Napisał ją Piotr Trybalski (ur. 1975), dziennikarz i fotograf, mający już w swoim dorobku trzy publikacje o tematyce górskiej: „Ja, Pustelnik. Autobiografia” (2017, z Piotrem Pustelnikiem) „Wszystko za K2. Ostatni atak lodowych wojowników” (2018) oraz „Gdyby to nie był Everest…” (2020, z Leszkiem Cichym). Można zaryzykować twierdzenie, że zbierając materiały do tych trzech prac, przygotowywał się już niejako do stworzenia monumentalnej biografii Andrzeja Zawady.

Użyłem słowa „monumentalna”, bo jest i duża objętościowo (620 stron), i opisuje życie głównego bohatera bardzo dokładnie – od samego początku do końca, nie pomijając żadnych aspektów, czy to z życia prywatnego, czy zawodowego. Piotr Trybalski nie wahał się dokładnie opisywać delikatnych kwestii kontaktów Andrzeja Zawady z kobietami, ale miał tutaj zielone światło od wdowy po nim, aktorki Anny Milewskiej.

Całość ma charakter chronologiczny, poza wstępem, dotyczącym pierwszego zimowego przejścia Głównej Grani Tatr Polskich. Andrzej Zawada był w 1959 r. kierownikiem wyprawy, która dokonała tej sztuki. Dokonała nielegalnie, trzeba dodać, więc nawet nie można było za bardzo świętować. Nieoficjalnie jednak każdy doceniał ten wielki wyczyn i od tego momentu Andrzej Zawada stał się osobą znaną i poważaną w środowisku górskim. Jako wspinacz i kierownik wypraw.

Wcześniej jego życie układało się przeróżnie i góry nie były oczywistym wyborem. Piotr Trybalski zaczyna opowieść od koneksji rodzinnych i tłumaczy, dlaczego Andrzej Zawada w 1928 r. urodził się w Olsztynie, który nie był wtedy polskim miastem. Potem mamy czas wojenny i nie mniej skomplikowany czas tuż po wojnie:

Z Jeleniej Góry Siemek pisał do Andrzeja. W jednym z listów przysłał mu swój adres na wypadek odwiedzin. Twierdzi, że nie wiedział, iż w szkolnej ławie rabczańskiego liceum siedział ramię w ramię z partyzantami z oddziału „Ognia”. Tak samo jak o tym, że „Filipinka” ukrywała poszukiwanych przez bezpiekę partyzantów. Ani o tym, że chwilami Andrzej żył w ciągłym zagrożeniu. „Większość moich kolegów zaginęła w potyczkach albo została rozstrzelana” – wspominał Zawada w wywiadzie losy uczniów rabczańskiej klasy u Wieczorkowskiego.

– W sprawę „Ognia” Andrzej uwikłał się poprzez kolegów szkolnych, którzy należeli do jego oddziału – tłumaczy Anna Milewska.

W dokumentach nie ma żadnych śladów wskazujących na to, by Andrzej Zawada był związany z podziemiem antykomunistycznym. On sam twierdził, że spędził dwa miesiące w celi numer pięć aresztu milicji w Nowym Targu, tej samej, którą w 1914 roku zajmował Lenin. Na pewno był przesłuchiwany przez funkcjonariuszy UB na okoliczność współpracy z oddziałami „Ognia”, świadczy o tym korespondencja Eleonory z Jagodą („Co oni chcą od niego? Przecież w Nowym Targu zeznał już, co wiedział” – pisze). Faktem jest, że z końcem lata 1945 roku nagle opuścił Rabkę i zamieszkał u rodziny siostry ojca, Marii Pretorius, w Jarosławiu na Podkarpaciu. (…)

O „Ogniu” nie chciał zbyt dużo opowiadać.

Dopiero po latach okazało się, że oddział „Ognia” odpowiedzialny był za egzekucje na Żydach, zaś grupa młodzieży liceum Wieczorkowskiego uwikłana była w aż trzy ataki na zorganizowany w Rabce na przełomie czerwca i lipca 1945 żydowski sierociniec.

Z badań doktor Karoliny Panz, socjolożki z Instytutu Slawistyki PAN, wynika, że motywacją działań napastników był antysemityzm. (s. 41-43)

Józef Kuraś (ps. „Ogień”) był doświadczonym partyzantem i najsłynniejszym żołnierzem wyklętym Podhala. Dla jednych bohater, dla innych zbrodniarz. Jakie dokładnie Andrzej Zawada miał konotacje z jego żołnierzami – trudno stwierdzić. Piotr Trybalski opisuje to z dużym wyczuciem, nie podając żadnych informacji ponad to, co wiadomo na pewno. Zaznacza też subtelnie, jakie zarzuty stawiano partyzantom „Ognia”. Nie rozwija tematu, bo nie jest to  istotne w tej książce, ale dzięki jego sugestiom można dalej szukać wiadomości o powikłanej historii Rabki, Nowego Targu i okolic tuż po wojnie.

Potem mamy Jarosław i Jelenią Górę, gdzie jednym z jego najbliższych przyjaciół był Tadeusz Siemek, z którym zresztą spotkał się jeszcze po latach w pracy zawodowej. Wypowiedzi Tadeusza Siemka są niezwykle ciekawe i rzucają nieco światła na charakter i poszukiwania młodego Andrzeja Zawady.

Bardzo interesująco opisane są studia (niedokończone), poszukiwania życiowej drogi (np. egzotyczny wyjazd do Wietnamu) i fiasko pierwszego małżeństwa. Wreszcie pojawia się postać Anny Milewskiej, miłości życia Andrzeja Zawady. Trybalski wnikliwie opisuje początki i rozwój ich znajomości, w czym na pewno pomocne są rozmowy i publikacje znanej aktorki, która chętnie opowiada o swoim zmarłym mężu.

Przede wszystkim jednak bardzo dokładnie opisana jest droga górska Andrzeja Zawady. O zimowym przejściu Głównej Grani Tatr było we wstępie, więc autor sprawnie przechodzi do pierwszych zagranicznych wypraw Polaków w góry wysokie. Dobrze opisana jest geneza idei zimowego himalaizmu i jej bardzo trudna realizacja. Tutaj widzimy Andrzeja Zawadę jako świetnego organizatora i dyplomatę (ten talent zapewne odziedziczył po przedwcześnie zmarłym ojcu Filipie).

Mamy w książce „Wszechmogący” opisy największych osiągnięć kierowanych przez Zawadę wypraw, na czele z zimowym wejściem na Mount Everest w 1980 r. W „złotej dekadzie” polskiego himalaizmu było miejsce na ciężką pracę, ale także na zabawę i konsumowanie sukcesów. Najważniejsze jednak, że Piotr Trybalski nie napisał hagiografii Andrzeja Zawady i nie wahał się opisywać ciemniejszych stron głównego bohatera – kiedy ten potrafił „wycinać” z wypraw osoby, z którymi nie do końca miał po drodze. Albo kiedy po prostu podejmował nie do końca trafione decyzje. Albo te kontrowersyjne, jak w przypadku ogłoszenia sukcesu na zimowym Broad Peaku w 1988 roku, podczas gdy wszyscy wiedzieli, że Maciej Berbeka do szczytu nie doszedł.

Całą tę robotę Piotr Trybalski wykonał bez zarzutu. Z mojej perspektywy najciekawsze są jednak opisy życia uczuciowego Andrzeja Zawady. Moja konserwatywna w sumie dusza nie mogła się nadziwić, jak luźny związek tworzył guru zimowego himalaizmu i Anna Milewska. Nigdy nie chcieli mieć dzieci, każde realizowało się w swojej pasji (góry i aktorstwo), każde miało swoje mniejsze i większe romanse (tzw. „satelitki”, jak o „koleżankach” Zawady mówiła Anna Milewska), ale ich miłość nigdy nie była zagrożona i zawsze wracali do siebie. To wielka umiejętność, aby w literaturze faktu, jaką jest biografia, „sprzedać” piękną i niesztampową historię miłosną. Aż do smutnego końca:

Kręcili na raty, czekając na sygnał od Zawady.

Bohater filmu czasem leżał, czasem siedział, raz na górze, raz na dole, w salonie. Nie przeszkadzało im, że scenografia się zmienia.

– To były ostatnie chwile, ostatnia szansa, miałam gdzieś, że wyjdzie nieprofesjonalnie – mówi Pietraszek. – Poczułam, że to wyścig z Panem Bogiem.

Zawada nie przejmował się, że przed kamerą wygląda fatalnie. W niczym nie przypominał „great Zawady”.

Czasem milkł, zamykał oczy, zamyślony, cierpiał. Czekali wtedy skupieni, aż znów zaczynał mówić. Kręcili.

– Składnie, bez powtórzeń, w zasadzie wszystko, co mówił, nadawało się do emisji – opowiada Pietraszek.  – Tak jakby już wcześniej przemyślał całe życie i potrzebował jedynie ubrać te myśli w słowa, a słowa złożyć w zdania. A potem nadać im brzmienie. Z tym swoim miękkim akcentem, tak bardzo kontrastującym z nadmiernie szczupłą twarzą, z której wystawał wielki nos, odwracający uwagę od zapadniętych, przykrytych szkłami okularów oczu i wystających kości policzkowych. – Czasami Anna, żona, krzyczała z kuchni: „Andrzej, no i po co to mówisz?!”.

Zawada był w tej rozmowie refleksyjny.

Coraz słabszy.

Ostatniej rozmowy Andrzej Zawada nigdy nie zobaczył.

Elżbieta Teisseyre pamiętała ten dzień tak: 21 sierpnia 2000 roku Anna Milewska zadzwoniła.

– Andrzej nie żyje.

– Jaki Andrzej? To nie jest do niego podobne. (s. 583-584)

Piotr Trybalski napisał naprawdę dobrą książkę. Zresztą ten, kto czytał jego wcześniejsze publikacje, mógł się tego spodziewać. Obszerna i wyczerpująca temat, zawierająca wiele wypowiedzi osób znających Andrzeja Zawadę w różnych okresach jego życia, obficie korzystająca z dostępnej literatury i archiwaliów (kilkanaście stron przypisów, spis zdjęć i indeks osobowy). Jednocześnie, przy tym całym aparacie naukowym, książka jest po prostu „do czytania”. Wciąga, zachwyca, niepokoi – zwyczajnie można przez nią „płynąć”. Czego można więcej wymagać od dobrej biografii?

Last but not least – przepiękne wydanie. Tutaj ukłony w stronę Wydawnictwa Literackiego i jego grafików, bo trzymać tę publikację w ręce i kartkować to wielka przyjemność. Na półce również prezentuje się imponująco. Książka Piotra Trybalskiego „Andrzej Zawada. Wszechmogący. Człowiek, który wymyślił Himalaje” to literatura faktu z najwyższej półki i polecam ją z czystym sumieniem.