Przemysław Rudzki: Dla mnie największym wyróżnieniem są maile od ludzi, którzy sięgnęli po tę książkę

Przemysław Rudzki: Dla mnie największym wyróżnieniem są maile od ludzi, którzy sięgnęli po tę książkę
FOT. FAKT

FOT. FAKT

– Literacki debiut zwykle oznacza niepewność, związaną z przyjęciem książki przez czytelników. Rynek przyjął „Gracza” niezwykle ciepło, spodziewał się Pan aż takiego sukcesu wydawniczego?

– Nie wiem, co rozumiesz przez sukces. Jeśli tylko liczbę sprzedanych egzemplarzy, to trudno mi powiedzieć, czy książka odniosła sukces, bo nie znam na razie danych sprzedaży. Jeśli zaś mówimy o innych sukcesach – dla mnie największym wyróżnieniem są maile od ludzi, zazwyczaj młodych, którzy przyznają się do tego, że mało czytają, ale jednak sięgnęli po tę książkę. Może ona im w jakiś sposób pokaże, że warto czytać i kupią następne. Czytanie to najlepszy i najmniej szkodliwy nałóg świata. Czytałem wiele różnych opinii ludzi na temat „Gracza” i większość jest pozytywnych. Wiadomo, że nie zadowolisz wszystkich, nie ma takiej książki, która podobałaby się każdemu, to niemożliwe. Dla mnie napisanie powieści było wielkim życiowym wyzwaniem i marzeniem. Jak większość rzeczy w swoim zawodowym życiu zrobiłem to tylko dla siebie, by udowodnić sobie, że umiem. Nie dorabiam więc ideologii do napisania książki. Po prostu chciałem to zrobić, napisałem, znalazłem wydawcę i po sprawie.

– Pierwsze moje pytanie powinno jednak brzmieć „dlaczego”? Dziennikarze sportowi rzadko piszą książki, a jeśli już – spisują biografie. Jak zrodził się pomysł „Gracza”?

– Dlatego, że historia za mną chodziła, że generalnie opowiadanie mam we krwi. Pisałem opowiadania już jako dziecko – opatrzone były koślawymi rysunkami. Zawsze lubiłem pisać. Moja mama pracowała jako księgowa, sekretarka i kadrowa w jednym, w pewnej firmie związanej z górnictwem. Czasem zabierała mnie do biura i pozwalała pisać coś na maszynie. To był zawsze magiczny moment, który celebrowałem. Pisanie na maszynie traktowałem z nabożeństwem. Nie myślałem oczywiście o pisaniu książek jako dziesięciolatek, ale od zawsze opowiadałem, a pisanie to przecież tak naprawdę opowiadanie. Dziennikarze sportowi, podobnie jak wielu innych ludzi, nie piszą książek, bo albo im się nie chce, albo nie potrafią. Pisać to nie znaczy trafiać w klawiaturę i znać litery. To coś znacznie więcej. Dziennikarze sportowi rzadko piszą książki, bo niewielu dziennikarzy sportowych jest utalentowanych do tego stopnia, by zmierzyć się z czymś naprawdę dużym. ”Gracz” nie miał być powieścią w formie książki, miał być opowiastką w odcinkach, publikowaną w Internecie. Życie napisało inny scenariusz, a ja jestem szczęśliwy, że tak się stało.

– W zasadzie, w książce nie wyklarował się jeden główny bohater. Nie obawiał się Pan przed oddaniem książki do druku, że takie niejasności mogą sprawić, że „Gracz” może być o wszystkim i o niczym?

– Nie obawiałem się, gdyż od początku wiedziałem, że to ma być powieść bardziej obyczajowa, niż kryminał, czy historia o piłce. Obyczajowa w sensie badania ludzkiej natury, pokazywania patologii, które są obecne wokół nas. Ktoś może pomyśleć, że poszedłem na łatwiznę, bo napisałem o świecie, jaki dobrze znam, ale ja myślę, że jeśli w „Graczu” jest łatwizna, to polega ona na pisaniu o rzeczach złych. Syf jest łatwiejszy do opisania, bo syf pisze się sam. Trudniej napisać dobrą komedię niż coś smutnego i dołującego, o czym świadczy polskie kino z ostatnich lat. Jeśli film jest dobry, to w ciemno możesz założyć, że jest smutny.

– Sukces wydawniczy oznacza rozpoczęcie prac nad kolejnym tytułem? Jeśli tak, czego możemy się spodziewać?

– Następna powieść nie będzie miała nic wspólnego z piłką. Jej roboczy tytuł to „Pisz albo giń”, a historia dotyczy upadłego pisarza, który odniósł wielki sukces literacki, ale stał się ulicznikiem, społecznym dnem. Pewnego upalnego dnia, kiedy śpi na przystanku autobusowym, podjeżdża samochód, smutni panowie pakują go do bagażnika i wywożą daleko za Warszawę. Wkrótce zostanie przed nim postawione zadanie. To będzie propozycja nie do odrzucenia. Więcej nie zdradzę, ale chcę napisać petardę – opowieść mam w głowie, od początku do końca i jestem pewien, że przebije „Gracza”. To mogę obiecać tu i teraz.

– Przemysław Rudzki to już nie tylko komentator i dziennikarz, ale również marketingowiec (Twitter, Facebook). Ciężko jest wygospodarować czas na odpoczynek, czy współcześnie praca w mediach angażuje większą część życia?

– Ciężko. Jestem człowiekiem, który szybko zapala się do określonego pomysłu i całym sercem angażuje w taki czy inny projekt. W ostatnich latach biorę sobie na głowę dużo różnych rzeczy, chcę nadrobić czas, jaki zmarnowałem na dzienne studia, na garnuszku rodziców, a uzbierało się tego pięć lat, z niepotrzebnym nikomu tytułem naukowym magistra inżyniera na samym końcu. Mam 36 lat. W moim wieku jest Łukasz Orbitowski, który wydał już sporo książek. Rok starszy – Zygmunt Miłoszewski, uznany, znakomity pisarz. Ci ludzie nie marnowali czasu, ja – niestety tak. Zasypiam więc zmęczony i budzę się zmęczony, ale warto tak żyć. Innego życia sobie nie wyobrażam.

Rozmawiał Krzysztof Baranowski