Terlecki Recenzja

Terlecki

Okładka

Niewielu autorów pisze już we wstępie swojej książki, że nie życzy czytelnikom miłej lektury. Tak zrobił Piotr Dobrowolski, który w tym roku napisał dwie – obie o trudnej tematyce i poświęcone ludziom, którzy podczas swojego życia mierzyli się z licznymi problemami. Nierzadko działo się to na ich własne życzenie…

Po stworzonej wspólnie z Dawidem Janczykiem autobiografii młodego wciąż piłkarza, w listopadzie, przy udziale Wydawnictwa Harde na polskim rynku literatury sportowej ukazał się jego reportaż o Stanisławie Terleckim. Życie Staszka, jak mówią o nim w tej publikacji rozmówcy autora, było materiałem na dobry scenariusz filmowy. Świetny piłkarz, z mocnym – wydawałoby się – charakterem, odnoszący sukcesy w biznesie. Później – człowiek zagubiony, nie potrafiący odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości, być może trochę naiwny, mający problem z odróżnieniem przyjaciół od zwykłych pasożytów.

Czytając wstęp można odnieść mylne wrażenie, że Dobrowolski wraz z zaszczepioną mu fascynacją Terleckim przez ojca stworzy laurkę piłkarza, półboga, jak to czasem w tego typu publikacjach się zdarza. Nic z tych rzeczy. Od pierwszych stron widać, że książka skupia się bardziej na analizie wydarzeń, które sprawiły, że Terlecki zmarł zapomniany, opuszczony przez dawnych kolegów z boiska i rodzinę. Punktem zaczepienia, mającym decydujący wpływ na krach kariery sportowej tego zawodnika jest słynna afera na Okęciu (temat poruszany był m.in. w tym roku w książce „Jak to było naprawdę” oraz wielu innych polskich publikacjach sportowych). Terlecki i Boniek – dwaj piłkarscy idole Łodzi – których według autora połączyła kadra, tak samo ich podzieliła. Choć do pewnego czasu problemy spotykane podczas zgrupowań reprezentacji sprawiały, że łączyli swoje siły podczas ich rozwiązywania, sytuacja z warszawskiego lotniska była punktem zapalnym ich późniejszych relacji. Uściślając – to, co wydarzyło się niedługo po niej, gdy zawieszono krnąbrnych sportowców.

„Terlecki” to historia o niespełnionym talencie, ciężkich relacjach ojca z synem i życiu, w którym wszystko, poza chwilami na boisku, jest złe. Tytuł ten jest doskonałym przykładem na to, że można napisać dobrą książkę bez przesadzania z ilością stron i bez wymuszonego stosowania przesadnie wyszukanych form. Można napisać dobrą biografię na 500 stron, a Dobrowolskiemu udało się to na niewiele ponad 250. „Terlecki” czyta się bowiem nie jak książkę, a dobry, wciągający artykuł. Tylko taki odrobinę dłuższy, niż standardowy materiał prasowy.

Błędem byłoby ocenianie tego tytułu przez pryzmat wspomnianej już książki Dobrowolskiego napisanej wspólnie z Dawidem Janczykiem. W tamtym przypadku autorowi zarzucano w recenzjach, że dopuścił m.in. do błędów, przelewając na papier bez weryfikacji to, co powiedział jego bohater. Siłą „Terleckiego” jest to, że autor pozwala swoim rozmówcom mówić. Tak samo ważny jest tutaj głos dawnych reprezentantów Polski, jak i pacjentów terapii odwykowej, czy partnerki Staszka, której zarzucano pośrednie doprowadzenie go do śmierci.

„Terlecki” to książka, która nie była szeroko reklamowana i pojawiła się na rynku bez większego rozgłosu. Szkoda, bowiem to bardzo ciekawa i – przede wszystkim – ważna lektura o życiu, które tylko z wierzchu było szczęśliwe.

[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Krzysztof Baranowski[/dropshadowbox]

Książka została przekazana do recenzji przez wydawcę.