Sto lat… i dłużej

Recenzja książki o historii Liverpoolu FC

Okładka

Myśląc o Liverpoolu mamy w głowie pewien automatyzm – pierwsze skojarzenie to zwykle Beatlesi, wywołujące podświadome nucenie Yellow Submarine, czy All You Need Is Love. Samo miasto jest zaś oazą sprzeczności. Z jednej strony zachęca sporą ilością zabytkowych i pięknych miejsc, z drugiej – ostały się tu dzielnice biedne, brudne i zaniedbane, jakby wyrwane z dawnej, robotniczej epoki.

Bo Liverpool ma bogate tradycje rzemieślnicze, będąc drugim największym ośrodkiem portowym Wielkiej Brytanii (po Londynie) i jednym z najważniejszych tego typu miejsc w historii – to właśnie tutaj w okresie niechlubnych dziejów Europy przebiegał szlak handlu niewolnikami, towarami a także komunikacji pasażerskiej z Ameryką. Tu w końcu, na powierzchni niespełna 112 kilometrów kwadratowych działają dwa wielkie kluby piłkarskie. O jednym z nich będzie ta recenzja.

There’s nothing you can do that can’t be done
Nothing you can sing that can’t be sung
Nothing you can say, but you can learn how to play the game
It’s easy…

W sierpniu Wydawnictwo Arena zdecydowało się na wydanie książki o historii Liverpoolu FC. Jubileuszowa pozycja, opublikowana na 125-lecie klubu („LFC 125: The Alternative History”, Trinity Mirror Sport Media), pojawiła się na brytyjskim rynku rok temu. Teraz nasz nowy gracz  wykupił do niej prawa i jeśli miała się ona ukazać w Polsce, to właśnie za sprawą Areny. Dlaczego? Dyrektor tegoż wydawcy – Tomasz Gawędzki – to wielki fan „The Reds”, który do tłumaczenia tej pozycji zaangażował innego człowieka związanego z klubem z Anfield – Radosława Chmiela. Z jednej strony można  było mieć obawy – sympatyk danej drużyny mógłby podejść mniej krytycznie do książki o klubie i zachwycać się czymś, co wielkim dziełem nie jest. Z drugiej – z całą pewnością  zrobi on wszystko, aby dopracować taki projekt w najdrobniejszych szczegółach. Jak ostatecznie wyszło?

Well, shake it up baby now
Twist and shout
Come on, come on, come, come on baby now
Come on and work it on out…

„LFC. 125 lat” ma niemalże identyczną strukturę, jak wydana przez kilkoma tygodnia opowieść o 70 latach istnienia Pogoni Szczecin („70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni Szczecin„), tj. gdziekolwiek jej nie otworzycie, możecie zacząć ją czytać bez obaw, że nie poczujecie wątku. Publikacja ta nie ma charakteru chronologicznego, a każdy kolejny rozdział nie jest powiązany z tym poprzednim. To zbiór anegdot, historyjek i dykteryjek, które zebrane w całość tworzą biblię fana „The Reds”. W jednej chwili śledzić możemy kulisy funkcjonowania klubu w 1901 roku, by za kilka stron siedzieć pomiędzy kibicami na Anfield w 2014 i bezradnie przyglądać się, jak Stevenowi Gerradowi odjeżdżają nogi, a za nimi bezpowrotnie mistrzostwo Anglii – już to współczesne.

When you walk through a storm
Hold your head up high
And don’t be afraid of the dark…

Wewnątrz znaleźć można sam tekst – nie ma tutaj choćby jednego zdjęcia – a rozdziały mają po kilka stron. Jako, że ma to być historia alternatywna, autorzy skupiają się na tych mniej znanych postaciach, które budowały historię LFC. Oczywiście pojawiają się tutaj wielkie gwiazdy, jak Ian Rush, Bill Shankly, Robbie Fowler, czy Kenny Dalglish. Mimo to, przeczytać możemy też o tych wydarzeniach, które budowały klub, ale o których dziś powszechnie się nie mówi. Ta historia to nie tylko zwycięstwa, spektakularne pojedynki, czy wznoszone puchary. To przede wszystkim ludzie i cała otoczka, atmosfera i zapach wielkiej piłki na Anfield. Jest tutaj zatem opowieść o  zawodniku, którego nazwisko przekręcali nawet sprowadzający go działacze, rozdział o kompletnie nietrafionym prezencie zarządu dla pewnego z piłkarzy, czy analiza popularnych „Maków”, i  nie chodzi tutaj oczywiście o serię znanych komputerów.  Nie ma zatem wątpliwości, że autorzy osiągnęli postawiony sobie cel.

Yesterday, all my troubles seemed so far away
Now it looks as though they’re here to stay
Oh, I believe in yesterday…

 

Warto wspomnieć również o akcji marketingowej zorganizowanej przy tym tytule. Wzorem innego krakowskiego wydawnictwa – Sine Qua Non – Arena pozwoliła czytelnikom zamówić tę książkę z personalizacją, chociaż w zgoła odmiennej formie. O ile SQN wrzucał na okładkę, czy do środka nazwiska wszystkich zainteresowanych taką możliwością, „LFC. 125 lat” można było nabyć z indywidualną personalizacją na okładce. Takie zamówienie różniło się od podstawowej wersji książki złotym kolorem na froncie (w sprzedaży regularnej użyto srebrnego) oraz dedykowanym numerem. Sama inicjatywa nie obyła się bez kontrowersji – początkowo dostępnych miało być jedynie 125 spersonalizowanych sztuk, co przy takiej liczbie chętnych było usługą deficytową. Ostatecznie, po małej burzy w mediach społecznościowych wydawca podjął decyzję o udostępnieniu personalizacji wszystkim chętnym, ale w ograniczonym przedziale czasowym na złożenie zamówienia.

And when the broken hearted people living in the world agree
There will be an answer, let it be
For though they may be parted, there is still a chance that they will see
There will be an answer, let it be…

Na potrzeby recenzji dysponowałem jedynie plikiem pdf, więc mam nadzieję, że w ostatecznej wersji wydawca poprawi literówki i – w niektórych miejscach – konstrukcję zdań. Z tego też względu nie mogę ocenić warstwy technicznej książki, bo na tym etapie nie ma jeszcze ona finalnego kształtu.

„LFC. 125 lat” to wreszcie książka, której oczekiwałem od Areny. Działający pod hasłem „Niezwykłe opowieści sportowe” wydawca ma co prawda na swoim koncie poprawnie wydane „Jak to było naprawdę”, mundialowe albumy, czy broszurkowy „Mundial”, ale to właśnie ten sierpniowy tytuł może pełnoprawnie dzierżyć przewodnią dewizę postawioną w tejże redakcji. YNWA!

[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Krzysztof Baranowski[/dropshadowbox]

Książka została przekazana do recenzji przez wydawcę.