Lou Duva. Moje siedem dekad w boksie Recenzja

Lou Duva. Moje siedem dekad w boksie

Okładka

Zadarłeś z moimi ludźmi, zadzierasz również ze mną – jeśli ktoś wyznaje w życiu taką zasadę, pewnym jest, że jego biografia będzie ciekawą lekturą. O kim zatem mowa?

Wśród sierpniowych premier Wydawnictwa Sine Qua Non znaleźć można było biografię Lou Duvy – amerykańskiego trenera i menadżera, który był barwną postacią na zawodowych ringach w USA. Główny bohater opowieści pracował nad tą publikacją niemal do końca swoich dni, bowiem zmarł 8 marca bieżącego roku (książka jest zaś przekładem „A Fighting Life: My Seven Decades in Boxing” z końcówki 2016 roku).

Po krótkich wspomnieniach i wprowadzeniu przez polskiego dziennikarza – Janusza Pinderę – oraz byłego podopiecznego Duvy – Evandera Holyfielda – autor przechodzi do właściwej części opowieści, która spisana została z perspektywy pierwszej osoby. Duva pochodził z wielodzietnej rodziny włoskich imigrantów i – jak przystało na historię o typowym amerykańskim śnie – jego życie nie było usłane różami. W domu brakowało pieniędzy na podstawowe potrzeby, dzięki czemu młody Lou mógł wykształcić w sobie cechę, która przydała mu się później w dorosłym życiu. Zaradność, bo o niej mowa, była jego znakiem rozpoznawczym, bowiem potrafił załatwić sprawy, które wydawały się z góry skazane na porażkę.

Pierwsze rozdziały opowiadają zatem o jego wczesnej młodości, atmosferze w domu, rozwoju i wkraczaniu w dorosłość, gdzie w dawnych Stanach Zjednoczonych trzeba było być cwanym, aby zarobić (choć złośliwi mogą stwierdzić, że do dziś nic w tej kwestii się nie zmieniło).

Czasem wielkie kariery – czy to sportowców, czy przedstawicieli innych branż – są efektem wcześniej zaplanowanej ścieżki kariery, czasem rodzą się z absolutnego przypadku. W przypadku Lou Duvy śmiało można mówić o tej drugiej ewentualności, bowiem boks przyciągnął go do siebie w młodości, gdy oglądał jak po barach boksował jego starszy brat. Jak sam stwierdził w drugim rozdziale swojej książki – boks, treningi i walka dodawały mu życia i były na swój sposób podniecające.

Lou Duva szeroko omawia swoją przygodę z armią USA, do której wstąpił, by podczas II wojny światowej bronić kraju, który go wychował. Choć darzył go ogromnym szacunkiem, nie zawsze jednak zgadzał się z panującym tu ładem i porządkiem – irytował go zwłaszcza rasizm i nie zgadzał się z wykluczeniem czarnych ze społeczeństwa.

„Moje siedem dekad w boksie” podzielona jest na rozdziały istotne z punktu widzenia Duvy – jest tutaj sporo informacji o działalności Main Events, żonie Enes, wspomnianych początkach życia w USA i dzieciństwie. Osobnych rozdziałów doczekali się zaś m.in. Rocky Marciano, Evander Holyfield i Andrzej Gołota. Takich rozdziałów (nazywanych po boksersku rundami, a jakże!), jest tutaj 15.

Jednym z ulubieńców głównego bohatera był właśnie Holyfield. Duva wspomina o jego początkach drogi na szczyt, od lżejszych kategorii wagowych, po epickie walki z jego udziałem o najważniejsze laury w tym sporcie. Co istotne, serwowane informacje nie są aż tak szczegółowe, by zanudzić czytelnika statystykami. Kulisy walk i przygotowań do nich są w pewien sposób dynamiczne i prezentują najistotniejszy zarys całej historii.

Z punktu widzenia polskiego czytelnika najciekawszym rozdziałem może być ten poświęcony Andrzejowi Gołocie. W oczach Duvy, polski bokser był absolutnym przeciwieństwem profesjonalnego Holyfielda. Gołota zaprezentowany został jako duże dziecko, które stale trzeba pilnować i kontrolować, zakładając mu blokadę rodzicielską na niemal wszystkie pozasportowe czynności. Trzeba jednak nadmienić, że w opowieściach o tym zawodniku jest sporo nieścisłości, które tłumacz wyjaśnił w przypisach. Wynikają one zapewne z opowieści samego Andrzeja, które przekazywał dalej, bowiem związane są z życiorysem sportowca przed poznaniem Duvy.

„Gołota miał troszkę nie po kolei w głowie” – stwierdził wprost w jednym z początkowych zdań. Po walkach z Riddickiem Bowe`m, niezrozumiałym zachowaniu i dyskwalifikacjach, stwierdził wprost – Gołota byłby wielki, gdyby nie głowa.

Skoro już mowa o tłumaczu, trzeba przyznać, że nie miał on zbyt dobrego dnia  (chociaż jego błędy winien wyłapać również korektor). Już na pierwszych stronach zobaczyć można kilka braków interpunkcyjnych, zaś na dwóch następujących po sobie stronach dwukrotnie ten sam błąd ortograficzny aż raził w oczy. Po feralnym początku było trochę lepiej, jednak do końca książki zaobserwować można było jeszcze brak kilku kropek na końcu zdania. Jeśli już jesteśmy przy kwestiach technicznych, plus należy przyznać grafikowi, bowiem okładka polskiej wersji książki prezentuje się zdecydowanie lepiej od swojego pierwowzoru.

Historia Lou Duvy to dobra książka, ze sporą ilością anegdot i ciekawych historii. Całość nie jest przesadnie długa i skończyć można ją w dwa dłuższe wieczory.

[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Krzysztof Baranowski[/dropshadowbox]

Minusy

  • Dużo błędów technicznych